Groby pomordowanych przez Ukraińców mieszkańców Worochty do 1951 r. znajdowały się w Polsce. Historia okazała się jednak dla nich wyjątkowo złośliwa
MIĘDZY GRANICAMI
W końcu przyszliśmy tu tylko popatrzeć. Rzucić okiem za granicę, która zaczyna się dokładnie tam, gdzie kończą się pola rolników z Machnówka.
Co kryją jesiony
Patrzymy, czy zza zarośli i drzew - już ukraińskich, nie widać przypadkiem krzyży. Andrzej Ostrówka dobrze wie, że nie widać, ale nadzieja go nie opuszcza. Maszerujemy więc kilkaset metrów w jedną stronę, kilkaset metrów z powrotem. Nic. Krzyże są co prawda okazałe, dębowe, ustawione na cokołach, razem z nimi wysokie na dobrych kilka metrów, ale jesiony jeszcze wyższe - tak wystrzeliły w ostatnich latach. I choć ze wzgórza w położonym po sąsiedzku Budyninie przy dobrej pogodzie widać Bełz - to krzyże całkiem zniknęły w zieleni, która porasta granicę tylko gdzieniegdzie, ale w tym właśnie miejscu jest bardzo bujna.
Sołtys Ostrówka wskazuje więc tylko, gdzie krzyże powinny być. Pierwszy stanął w pobliżu dawnego domu właścicieli folwarku w Worochcie, "przy pokojach", drugi - przy dole na padlinę, do którego w Wielki Czwartek 1944 r. wrzucono także ludzkie ciała. W obu zbiorowych mogiłach pochowano 42 zamordowanych przez Ukraińców mieszkańców Worochty, w której Andrzej Ostrówka się urodził.
Anna Rudy
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży