Wydanie 29 z dnia 16 lipca 2008 r. (2008-07-16)

Cicha rocznica mordów na Polakach dokonanych przez OUN – UPA na Wołyniu

DZIECI WOŁYNIA

Spotkały się w 1947 roku w domu dziecka, prowadzonym w Zamościu przez Polski Komitet Opieki Społecznej – jednym z dwóch, jakie po wojnie utworzono w mieście. Obie sieroty, „Dzieci Wołynia”. Teresę Adamowicz wyprowadziła z Kolonii Aleksandrówka 75-letnia babcia. Jak długo szły, nieraz mijając wozy pełne „bandiorów”, aż za Bug – pani Teresa nie pamięta. Janinę Sokół (a może wcale nie Sokół?) zabrał z wybitej niemal do nogi Kolonii Fuduma obcy człowiek. Nikt z jej bliskich nie ocalał.  

W prowadzonym przez PKOS domu dziecka w dawnym kościele klarysek było tłoczno. Przywieziono tu kilkadziesiąt sierot z powstania warszawskiego, lokowano Dzieci Zamojszczyzny i dzieci osierocone na Wołyniu. Wszystkie razem chodziły w niedziele kwestować na ulicach miasta. Zbierały na jedzenie, chleb czy marmoladę. Panią Janinę przeniesiono wkrótce do domu dziecka w Międzyrzeczu Podlaskim. Pani Teresa, trochę starsza (ale to tylko prawdopodobnie), wyjechała do Domu Młodzieży w Lublinie. Jednak już w 1952 r. spotkały się ponownie. W Zamościu, który dla obu okazał się ostatecznie nowym domem. I bynajmniej nie przez przypadek. Jedna szukała drugiej.

Janina Kalinowska (po mężu) jest dziś prezesem Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu, a Teresa Radziszewska (po mężu) - jego sekretarzem.

Życie Janiny Kalinowskiej rozpoczęło się w chwili, gdy poczuła, że pali się na niej ubranie. To pierwsza chwila, którą z niego pamięta. I moment, który ocalił jej życie. Gdyby się nie ocknęła, spłonęłaby żywcem.

Pani Janina nie ma pojęcia, ile miała wtedy lat - może 3, a może 6. Nie jest też pewna swojego nazwiska, imienia i nazwiska matki. Do dziś nie udało się jej odnaleźć nikogo, kto tak jak ona przeżyłby rzeź w Kolonii Funduma, ani żadnych krewnych.

Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) zaatakowała kolonię latem 1943. Przyszli nocą, wszystkim Polakom kazali wyjść przed domy. Rozpoczęły się rozstrzelania. Tak zginęli rodzice pani Janiny, babcia, mały brat, być może także siostra - o ile istniała. Bo że w domu Sokołów mogło być troje dzieci, pani Janina dowiedziała się pół wieku później, gdy Wołyniacy po raz pierwszy od zakończenia wojny mogli odwiedzić rodzinne strony.

Gdy więc pani Janina ocknęła się, widziała, że wszystko wokół się pali. Poszła do pobliskiego domu, w którym mieszkało prawdopodobnie polsko-ukraińskie małżeństwo - o tym też dowiedziała się dopiero w latach 90. Wtedy byli to po prostu „jacyś ludzie". Od nich zabrał ją do Włodzimierza Wołyńskiego „jakiś pan". Tam zaopiekowała się nią polska rodzina Karchutów. Razem wywieziono ich na roboty do Niemiec. Po wojnie Karchutowie przywieźli ją do Zamościa, do domu dziecka - oto wszystko, co wie o swoim dzieciństwie. A kiedy opuszczała kolejny sierociniec w jednej sukience i jednych butach - nic więcej nie miała - zaczęło się dorosłe życie.

„Ukraina czysta jak szklanka wody" - oto hasło, które przyświecało akcji eksterminacji polskiej ludności na zachodnim Wołyniu, nasilonej przez oddziały OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów) - UPA w lipcu 1943 r. „Czysta jak szklanka wody" - znaczyło jednolita pod względem narodowościowym, wolna od obcych, zwłaszcza Polaków, od zakończenia I wojny światowej rządzących tą ziemią, a i wcześniej uzurpujących sobie do niej prawa. Akcję rozpoczął 11 lipca skoordynowany i precyzyjnie przygotowany napad na dziesiątki polskich wsi; przez cały miesiąc Ukraińcy zaatakowali ich ok. pół tysiąca. Celem było zrównanie polskich osad z ziemią, wymordowanie ich mieszkańców do nogi. Ta idea niemal ziściła się w Kolonii Funduma, gdzie nie ocaleli żadni świadkowie. Wielu Polaków przeżyło jednak rzezie. Wielu zobaczyło za dużo.

- Tak jak mój stryj Franciszek Adamowicz, schowany podczas napadu za gęstym żywopłotem - mówi Teresa Radziszewska, której rodzina mieszkała przed wojną w Kolonii Aleksandrówka niedaleko Kowla. Banderowcy przyszli do wsi kilka dni po mordach w kościele w Kisielinie. - Stryj widział więc, jak jeden z Ukraińców wyrwał matce z rąk małe dziecko, roztrzaskał je o futrynę drzwi, a matkę następnie zadźgał widłami, i wiele innych strasznych rzeczy.

Najbliższych pani Teresy: babcię, rodziców, troje rodzeństwa, ją samą - wszystkich ostrzegł i ukrył u siebie sąsiad - Ukrainiec, Kyc. Cała rodzina jeszcze przez półtorej miesiąca krążyła wokół wsi. - Wszędzie pełno było krwi. Szczególnie pamiętam zabryzgane nią płoty. Niepojone i niekarmione zwierzęta, rozpierzchłe po polach, przeraźliwie ryczały. Nocami, raz bliżej, raz dalej, widoczne były łuny pożarów. W sierpniu przyszli do wsi jeszcze raz, dobili mieszkającą na uboczu rodzinę Kańskich. Pięcioletniego chłopca zatłukli pałką - opowiada pani Teresa. - W dzień zaglądaliśmy czasami do domu, spaliśmy w stogach siana, wszyscy byliśmy bez butów. Ale żyliśmy. W końcu rodzice doszli do wniosku, że muszą się wydostać za Bug. Pod Zamościem mieszkała nasza dalsza rodzina.

Rodzice z trójką dzieci wyruszyli w drogę 4 września. Tylko pani Janina została ze starą babcią, Teklą Adamowicz. - Skryłyśmy się u ukraińskiej rodziny Prokopów w pobliskiej Kolonii Ośmigowickiej. Siedziałyśmy w stodole. Wieczorem słychać było strzały. Babcia powiedziała złowieszczo: „Oho, już giną nasze dzieci". Prokop poszedł się czegoś dowiedzieć. Wrócił, nic nie chciał mówić, a w końcu wydusił z siebie: „Zabili sukinsyny".

Zaraz potem i tu zjawili się Banderowcy. Kłuli siano, ale schowanych w niszy pod stropową belką Polek nie znaleźli.

Anna Rudy

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży


Komentarze

Historyk 2008-07-16  14:46

Najgorsze jest to że przez wiele lat o tych potwornych zbrodniach popełnionych przez Ukraińców milczano.Po akcji ''Wisła'' wiele rodzin ukraińskich zostało przesiedlonych na ziemie zachodnie. Jednak nielicznej części dzięki współpracy z SB udało się pozostać..

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem