Wydanie 17 z dnia 23 kwietnia 2008 r. (2008-04-23)

Działała pod zaborami, w latach okupacji i PRL. Dziś jest szkołą o niekwestionowanej renomie; jedną z największych w mieście

„TRÓJKA” Z PRZEDMIEŚCIA

Na Przedmieściu Lubelskim szkoła istniała, o ile mi wiadomo z opowiadań obecnej woźnej oraz gospodarza domu, w którym do tego czasu mieszczą się 2 sale szkolne, śp. Jana Gruszeckiego, jeszcze pod zaborem rosyjskim, naturalnie z tym językiem wykładowym.  

Tak rozpoczyna się spisywana przez kilka dziesiątków lat kronika obecnej Szkoły Podstawowej nr 3 im. Elizy Orzeszkowej w Zamościu. Kronikę założyła Helena Trębaczewska, międzywojenna kierownik szkoły. Spisywanie dziejów szkoły weszło potem w zwyczaj kolejnym dyrektorom i nauczycielom. Gdyby nie tomy zapisane wyblakłym już atramentem, przepadłoby wiele bezcennych informacji nie tylko o tej jednej, choć wyjątkowej szkole, ale też o czasach, które ma za sobą jubilatka.

Historia „Trójki" rozpoczynała się, jak widać, skromnie, i powoli też rozwijała. Gdy kierownik Trębaczewska przejęła ją w 1923 r., zapisała: „Gabinet przyrodniczy mieścił się w jednej oszklonej szafie i zawierał kilkanaście okazów wypchanych ptaków i zwierząt, trochę minerałów - jakichś kamyków, wapieni itp.". I dalej: „Należy podnieść fakt przynoszenia do szkoły przez dzieci polanek drzewa, na moje zarządzenie by nie przerywać nauki z powodu braku opału, bo magistrat dość niedbale i z małem zainteresowaniem odnosił się do szkoły". Jednak kilka dziesiątków lat później, stała się największą szkołą w Zamościu i rzecz jasna w całym ówczesnym województwie zamojskim. Na początku lat 90. liczba jej uczniów urosła do ponad 2 tys., liczba nauczycieli - do ponad 100. Szkoła mieściła się już wówczas w dwóch 2-piętrowych budynkach.

Ta dzielnica Zamościa nazywana była Lubelskim Przedmieściem. Rozciągała się wzdłuż ul. Lubelskiej, Okrzei, a także Browarnej (obecnie Kilińskiego), gdzie działała słynna banda browarniacka. Były tu browar, klinkiernia, rzeźnia. Większość jej mieszkańców stanowili robotnicy, także chłopi. Elitę stanowili wojskowi - koszary też przynależały do tej dzielnicy. To właśnie tu 1 listopada 1917 r. rozpoczęła działalność szkoła nr 3 - początkowo 2-klasowa. Dzieci stale przybywało (np. w roku szkolnym 1931/32 było ich już 410), liczba klas zwiększyła się do 5, ale szkoła aż do 1932 r. nie miała własnej siedziby. W kronice narzekano: „Uczyłam w jednej małej salce 66 dzieci. Wreszcie 1 listopada, na usilne moje starania wynajęto 2 malutkie pokoiki u p. Godziszewskiego. Znów same kłopoty. Salki malutkie, nie mogą pomieścić tyle dzieci" (r. 26/27), „Liczba dzieci ogromna. Przy wpisach awantury o nieprzyjęcie dzieci do szkoły z powodu braku miejsca. Szkoła musi pomieścić 331 dzieci, a tu salki małe, szczególnie w domu p. Godziszewskiej. Ma 24 mkw., a wysokość 2,88 m, musi się zmieścić 70 dzieci na 2 zmiany" (r. 30/31).

Z połowy lat 30. pochodzą pierwsze dokładne dane o uczniach szkoły na przedmieściu. Było ich 744, w tym (w procentach): dzieci rolników większych (5-15 ha) 2,3, rolników drobnych - 11,2, robotników 35,6, - rzemieślników - 21,5, handlarzy - 8,7, furmanów - 1,8, pracowników umysłowych - 3, wojskowych (oficerów i podoficerów) - 10,3. Było też po dwoje dzieci żebraków i rentierów. I tu właśnie pojawiał się kolejny problem - ubóstwa uczniów, którzy „często bardzo skutkiem braku obuwia, ubrania, nie uczęszczają do szkoły". Szkoła pomagała im, jak mogła: kupując bieliznę na kolonie fundowane przez magistrat, książki i przybory z pieniędzy zebranych za groszowe składki za wypożyczanie książek. Latami prowadzono też akcję dożywiania.

We znaki dawały się też problemy wychowawcze, o czym rozpisywano się w kronice coraz częściej: „Mimo większych wysiłków grona nauczycielskiego, praca wychowawcza w szkole idzie bardzo opornie. Składają się na to ciężkie warunki materialne rodziców. Rodzice zmuszeni szukać środków do życia muszą oboje pracować poza domem, zostawiając dzieci bez opieki. Wychowuje je ulica. Rodzice dawniej inaczej odnosili się do szkoły. Sami mało kulturalni (dużo jest bowiem elementu napływowego, do tartaku przybywa dużo ludzi ze wsi) nie rozumieją wielu (spraw), dzieci często trzeba zmuszać do przyniesienia przyborów niezbędnych w nauce". I jeszcze: „Obniża się znacznie poziom moralny. Wśród dziatwy szkolnej zdarzają się przede wszystkiem objawy kradzieży, złośliwych żartów w tym rodzaju jak wrzucanie do dołu kloacznego pojedynczych części odzieży, nieposłuszeństwa, niekarności w ogóle. (Na zebraniach) rodzice i dzieci zdenerwowani obrażają nauczycielstwo. Zwołane na dzień 29 czerwca zebranie rodzicielskie w sprawie interwencji u kompetentnych władz o budowę szkoły nie dochodzi do skutku, bo nikt nie przyszedł".

Szkołę, po wielu monitach u władz, udało się wreszcie zbudować. Dzieci przeniosły się do niewykończonego jeszcze budynku w 1932 r. Była to drewniana, obita papą (dopiero po latach oszalowana) szkoła, parterowa, z 12 salami. Dostępu do niej w okresach błot jesiennych i zimowych nie było jeszcze przez kilka lat...

Mimo wszystkich tych kłopotów, kolejni kierownicy szkoły dwoili się i troili, by uatrakcyjnić naukę: dzieci sadziły więc np. drzewa przy Lubelskiej, robiły budynki dla ptaków we współpracy z Ordynacją Zamojską, witały przybyłego do Zamościa prezydenta Ignacego Mościckiego, obsypując go przed kolegiatą kwiatami (27 r.).

Anna Rudy

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem