O terrorze psychicznym w miejscu pracy mówi się coraz częściej, ale nie wszystkie sprawy wychodzą na jaw
MOBBING W BIBLIOTECE
Kobieta (ma przepracowane 20 lat, wykształcenie wyższe) twierdzi, że przełożona za wszelką cenę chciała wyrzucić ją z pracy i szukała odpowiednich argumentów. - Tak od niechcenia zagajała: "no wiesz, dzisiaj jest tylu młodych, którzy są bez pracy...". Dlatego nie protestowałam, kiedy wysyłała mnie na pocztę, bym nadała jej prywatną paczkę lub inną korespondencję.
Dodaje, że wicedyrektor często komentowała jej ubiór i fryzurę: "o, znowu masz coś nowego albo znowu byłaś u fryzjera". - Do tego doszły posądzenia, że gubię jej rzeczy - żali się podwładna.
Wspomina, że kiedyś poręczyła jej kredyt. - Pewnego dnia otrzymałam pismo z banku, wzywające do zapłaty rat. Gdy grzecznie zapytałam wicedyrektor, czy ma zamiar spłacić tę należność, zostałam wyśmiana. Poczułam się bezradna i zrozpaczona - opowiada (potem przełożona jednak zmieniła żyranta).
W końcu sekretarka powiedziała "dość" i złożyła skargę na zachowanie wicedyrektor do głównej szefowej. - Byłam wykończona, nie mogłam normalnie funkcjonować. Korzystałam z porad lekarskich. Ostatnie dwa lata były dla mnie horrorem. Sama poprosiłam o przeniesienie do innego pomieszczenia, żeby nie mieć bezpośredniego kontaktu z wicedyrektor - ubolewa.
Sytuacja jednak skomplikowała się, bo wicedyrektor również naskarżyła do szefowej na sekretarkę, której zarzuciła niestosowne zachowanie. Na dodatek zawiadomiła inspekcję pracy o tym, że jest poddawana mobbingowi. Sprawa nabrała biegu. W placówce, zgodnie z kodeksem pracy, powołano komisję ds. przeciwdziałania mobbingowi, która badała problem. Znaleźli się w niej przedstawiciele związków zawodowych, osoba wskazana przez główną szefową oraz przedstawiciel sekretarki. Wicedyrektor nie miała swojego przedstawiciela w komisji, sama siebie reprezentowała. Komisja uznała, że wina leży po stronie pani wicedyrektor. Nakazała, by przeprosiła podwładną za stosowanie wobec niej mobbingu.
Pod koniec minionego roku, osądzona szefowa została odwołana ze stanowiska i przeniesiona do pracy w jednej z filii. To nie koniec sprawy. Była wicedyrektor zakwestionowała ustalenia komisji antymobbingowej. Nie przeprosiła sekretarki. Za to sprawę skierowała do sądu pracy. Domaga się pieniędzy za doznane krzywdy. Twierdzi, że to ona była dręczona. - Wszystko, co mówi na mój temat sekretarka i dyrektor, jest nieprawdą. Ofiarą prześladowania jestem ja. Zostałam zdegradowana na najniższe stanowisko, a jestem osobą dobrze wykształconą. Od półtora roku przeżywam ogromny stres. Jak mogłam czepiać się czyjegoś ubioru? Nie rozumiem tych zarzutów - szlocha. Więcej na ten temat nie chce mówić, bo jak twierdzi, boi się reakcji szefowej. Poza tym czeka na pierwszą rozprawę w sądzie.
W pozwie napisała, że tylko raz zwróciła podwładnej uwagę, bo niewłaściwie wykonywała obowiązki i od razu zrobiła się afera. Później sekretarka miała się z niej wyśmiewać i kierować pod jej adresem złośliwości oraz obrażać: "pani jest zerem" lub "niech się pani nauczy kultury". Z kolei głównej szefowej zarzuca, że nie reagowała na tego typu zachowania sekretarki. Co więcej, sama szefowa również miała ją nieodpowiednio traktować. Nie wyraziła zgody na dokształcanie wicedyrektorki, twierdząc, że bezpłatne szkolenia to strata czasu.
- Ja chciałam jak najszybciej tę sprawę zakończyć. Początkowo sądziłam, że obydwie panie same dojdą do porozumienia - mówi szefowa instytucji. Dodaje, że odwołania z funkcji wicedyrektor domagały się dwa związki zawodowe, które działają w placówce.Magdalena Wójtowicz
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży