W latach 50. w Zamościu...
MOJE LICEUM (cz. IV)
Wyjazdy Motyla miewały i nieoczekiwane rozwiązania. Kiedyś wybrał się z żoną na kolejny. Odjeżdżali zwykle z przystanku PKS mieszczącego się naprzeciwko koszar, a więc niedaleko od internatu. Gdy wyszli, natychmiast zajęliśmy się radiofonizacją naszej sypialni.
Wspominałem już, że jedynym źródłem informacji i muzyki był tzw. kołchoźnik, głośnik radiowy z włączonym jedynym programem – I Polskiego Radia. Tadzio Zieliński, znany radiopajęczarz, postanowił przedłużyć tę radiofonię aż do swojego łóżka w sali nr 2. Poodsuwaliśmy łóżka, kable były już połączone, jednak słuchawki Tadzia nie reagowały. Siedziałem wówczas na skraju łóżka. Nagle drzwi się otwarły, stanął w nich Motyl i milczał. Ja także zdrętwiałem, nie było mowy o tym, by ich ostrzec. Zdenerwowany Tadzio, szukając kolejnego połączenia, warknął do Andrzeja Bosiaka: „K...a, nic nie widać”. Takiego dictum nie mógł zdzierżyć nawet Motyl. Wrzasnął więc: „Wszystko widać, synecku. Po tatusia (to do Tadzia), po tatusia (to do Andrzeja)”. Okazało się, że przepełniony autobus nie zatrzymał się na przystanku, musieli więc wrócić (...).
Mieszkanie polegało na tym, że w przydzielonym pokoju się spało – i nic więcej. Nie mieliśmy żadnej możliwości osobistego manewru. Nawet szafy z zapasowym ubraniem, bielizną czy choćby chusteczką (...). Jakakolwiek intymność znajdowała się mniej więcej 200 m dalej, w budynku stołówki, kuchni, obok mieszkania Huszaluków.
Tam, na piętrze, mieścił się magazynek naszych walizek i kuferków. Tam mieliśmy ewentualną zmianę bielizny, i nic ponadto. Tam również trzymało się zapasową wałówkę przywiezioną z domu, z ostatniego pobytu. To zresztą nęciło, prowokowało liczne kradzieże, które były prawdziwą plagą.
Leszek Balicki, oprac. (ar)
Cd. za tydzień
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).