Pojechali do Niemiec zarobić na wesele. Gosia wróciła w trumnie, Edek wciąż jest w śpiączce
MIAŁ BYĆ ŚLUB, BYŁ POGRZEB
– To była moja córcia. Jedna jedyna, miała zaledwie 23 lata... Bez niej już nic nie będzie jak dawniej – Danuta Sokołowska, jej mama, nie może opanować łez. Sama nie wie, skąd ich się tyle bierze. – Gosia, kiedy było mi ciężko, zawsze powtarzała: „Mamo, nie pękaj, musisz być twarda”. Muszę, wiem. Tylko jak? I skąd wziąć siły? Razem z Gosią odeszła radość, nieważne są marzenia i plany. A tyle ich mieliśmy...
Świat się urwał
Danucie Sokołowskiej (48 l.) świat zawalił się 15 czerwca. To była niedziela.
– Mamuś, jedziemy nad jezioro, całusy. Później się odezwę, to pogadamy – jak zawsze radośnie szczebiotała do telefonu Małgosia. Było tuż po godz. 16. Odkąd córka wyjechała do pracy do Niemiec, codziennie kontaktowała się z mamą, a z 15-letnim bratem – Krzysiem rozmawiała przez Skype, najczęściej wieczorem, po pracy. Była zatrudniona w myjni samochodowej w pobliżu Monachium. Cieszyła się, że znalazła legalną pracę, nieźle zarabiała. Wyjechała za Odrę razem z Edkiem (jeździł po Niemczech tirami) – byli narzeczeństwem, chcieli się pobrać.
Tamtego dnia oboje mieli wolne. Razem ze znajomymi wyruszyli nad jezioro w Unterschleiβheim, jakieś 20 km od stolicy Bawarii. Z drogi zadzwonili jeszcze do mamy.
– Uważajcie tam na siebie – pani Danuta, jak zawsze, troskliwie rzuciła do słuchawki. Czekała na wieczorny telefon od dzieci. Jak opowiada, była jakaś niespokojna. A telefon milczał jak zaklęty. Zadzwonił dopiero wieczorem, było już po godz. 21. W słuchawce usłyszała męski głos. Dzwonił znajomy córki, który też pracował w Niemczech.
Jadwiga Hereta
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).