Wydanie 22 z dnia 30 maja 2007 r. (2007-05-30)

Nie zabieraj swych organów do nieba! Tam wiedzą, że one potrzebne są tylko na ziemi

WYŚCIG PO ŻYCIE

- Mam serce 30-letniego motocyklisty z Krakowa. Od 11 lat i 4 tygodni - Tadeusz Dzido, lekarz z Biłgoraja, liczy każdy dzień po przeszczepie. Dostał drugie życie, jest szczęściarzem. Takich jak on - z cudzym sercem, nerką, wątrobą, rogówką - żyją w Polsce tysiące. Niestety, ostatnio do grona szczęśliwych “przeszczepieńców” dołącza tylko garstka. Powód? Znacznie spadła liczba pobieranych narządów! - Dramat transplantologii - ocenia prof. Antoni Dziatkowiak, światowej sławy kardiochirurg, przez wiele lat kierujący krakowską Kliniką Chirurgii Serca i Naczyń. Nie kryje zaniepokojenia i oburzenia. - Bo jak się nie denerwować, kiedy pacjenci umierają w kolejce do przeszczepu! A przecież mogliby dostać szanse na nowe życie.

Kryzys trwa od połowy lutego tego roku. Transplantolodzy nie mają wątpliwości, że to konsekwencje publicznie pokazanego aresztowania znanego kardiochirurga Mirosława G. z warszawskiego szpitala MSWiA (prokuratura podejrzewała go o korupcję i zabójstwo pacjenta). Po tym incydencie rodziny, po zgonie bliskich, nie godzą się na pobranie narządów. Z dnia na dzień wydłuża się także liczba osób, które już za życia nie zgadzają się na oddanie swych organów po śmierci. Gdy w styczniu do Centralnego Rejestru Sprzeciwów wpłynęło 20 takich deklaracji, w kwietniu było ich aż 450!

Efekt: szanse chorych na przeszczep zmalały co najmniej dwukrotnie. A w kolejce po nowe organy czekają tysiące pacjentów, wielu z naszego regionu. Na rogówkę oczekuje 8 tys. osób, na nerkę - blisko 2 tys., wątrobę - 600, serce - 500, płuca - 200. Dla przeszło 300 chorych poszukuje się dawców szpiku. Tylko w ciągu trzech miesięcy kilkaset osób, czekając na organ, zmarło. Ich rodziny szykują pozwy sądowe przeciwko Zbigniewowi Ziobrze, ministrowi sprawiedliwości.

W obronie Mirosława G. (i w trosce o życie setek oczekujących na przeszczep) stanęli, obok lekarzy, pacjenci. Wśród nich jest Tadeusz Dzido (napisał petycję do prezydenta RP, ministra sprawiedliwości, rzecznika praw obywatelskich oraz naczelnej izby lekarskiej).

To jego na przeszczep kierował i prowadził w czasie choroby właśnie ów kardiochirurg. Jemu i jego załodze biłgorajanin, podobnie jak 550 innych osób z przeszczepionym sercem, zawdzięcza życie. Nowe i bezcenne.

- Kto sam tego nie przeżył, nie wie, co znaczy dostać drugie życie (łamie mu się głos)... To z radości. Byłem już skazany na śmierć. Jeden procent szans - tyle dawali mi lekarze - wspomina Dzido.

Dziś ma 73 lata i 6 miesięcy. Nikt by się nie domyślił, że ten tryskający humorem, kopiący piłkę z wnukami, przyjmujący wciąż pacjentów, lekarz żyje z obcym sercem. Tylko on (i jego żona Jadwiga - pielęgniarka) wie, ile przeszedł.

- Nie szanowałem zdrowia - przyznaje lekarz. Pracował ponad siły, w szpitalu, w pogotowiu, brał po cztery dyżury pod rząd, szkolił się, działał w związkach zawodowych, w izbie lekarskiej, był nawet zastępcą naczelnego rzecznika odpowiedzialności zawodowej. Nie chorował. Aż... dopadła go grypa (potem okazało się, że to grypowe zapalenie mięśnia sercowego). Nie dawał się, łykał leki i szedł do pracy. Taki stan trwał jakieś trzy miesiące. Potem arytmia serca. Aż 3 maja 1995 r. - pamięta dobrze ten dzień - osłabł, gorączkował. Czuł, że coś jest nie tak. Było coraz gorzej. Wizyta u prof. Mariana Markiewicza w Klinice Kardiologii AM w Lublinie. Szczegółowe badania. Serce - cała gama powikłań. Wszczepiono mu rozrusznik serca. Diagnoza była wyraźna - stan zdrowia jest bardzo ciężki. Jedyny ratunek - przeszczep serca. Brzmiało jak wyrok. Tym bardziej, że szanse, iż dojedzie do Krakowa, gdzie miał być zbadany przez specjalistę Mirosława G., oceniono na 1 procent.

- Szok... Nie znam nikogo, kto ma obce serce - Tadeusz Dzido bał się. Rzeczywiście, w ówczesnym woj. zamojskim nie było nikogo z przeszczepionym sercem. W głowie tłukły się pytania: - Czy znajdzie się serce? Jak długo trzeba czekać? Czy dożyję? I krzyk wewnętrzny: Dlaczego ja?!

Dzido modlił się: o siły, o nadzieję, o serce.

Dojechał do Krakowa, ale tu znów szok. Mirosław G. powiedział wprost: - Chłopie, jesteś stary (miał 62 lata), a twój stan zdrowia bardzo zły (schudł, nawet nie miał siły, by usiąść na łóżku). A takim serca się nie przeszczepia.

- Wszystko to wiem, tak jak i to, że serca się z półki aptecznej nie bierze. Mogę umrzeć, też wiem. Ale ja bardzo (!) proszę. Niech pan mnie zakwalifikuje - wręcz żebrał.

... i Dzido usłyszał, że znajdzie się w kolejce po serce. Ze względu na biały fartuch i Krzyśka.

Krzysiek to kpt. Krzysztof Dzido, syn pana Tadeusza. Jest (już wtedy był) pilotem 13. Pułku Lotnictwa Transportowego w Krakowie. Społecznie (poza obowiązkami służbowymi) wykonuje loty po narządy do przeszczepów. Wiele razy latał po całej Polsce z Mirosławem G. po serca, nerki, wątroby. Wiedział, że wiezie na pokładzie nie tylko organ (w specjalnym termosie, a ten umieszczony w samochodzie medycznym toyota lub volkswagen passat), ale życie.

Jadwiga Hereta

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży


Komentarze

pacjent 2007-06-02  20:40

Dobrze, że Tygodnik poruszył temat braku narządów. Jestem po przeszczepie szpiku kostnego. Tylko ja i moi bliscy wiedzą co to znaczy rozpaczliwie czekać na zycie. Albo na śmierć! Chce zaapelowac do wszystkich, którzy moga mieć wpływ na to, by pobierano więcej organów. Ludzie! Ratujcie innych!

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem