Ten kraj ma nas daleko gdzieś – mówi matka chorego chłopczyka. Dlatego stąd uciekła
POLSKIE PIEKIEŁKO
Maciuś od małego był bardzo spokojny, mało płakał, co Agnieszka sobie wówczas chwaliła. Martwiło ją, że nie mówi.
O tym, że jest z nim coś nie tak, Agnieszka pomyślała 2,5 roku temu. Zauważyła, że synek nie bawi się samochodzikami jak inni chłopcy w jego wieku. Zamiast jeździć nimi, pokonywać przeszkody, urządzać wyścigi, przekładał je z miejsca na miejsce. Poza tym powtarzał w kółko te same czynności. Nie reagował na polecenia.
Rodzice zaczęli maraton po lekarzach. Po roku diagnozowania usłyszeli: autyzm. Agnieszka jest twarda, skupiła się na tym, ze trzeba coś robić.
Światełko w tunelu
Mały jest pod opieką specjalistycznej poradni w Rzeszowie. Lekarz wypisał zlecenia na 15 godzin specjalistycznych usług opiekuńczych w tygodniu. To zajęcia, dzięki którym dziecko uczy się m.in. komunikować z innymi ludźmi (w autyzmie to największy problem: wielu autyków zamyka się w swoim świecie, nie mówi, nie rozumie przenośni, wszystko – jeśli tylko bodźce do nich dochodzą – odbierają dosłownie). Terapeutę ma obowiązek zapewnić ośrodek pomocy społecznej. Zajęcia są finansowane z budżetu państwa.
– Z chorym na autyzm dzieckiem trzeba pracować na okrągło. Pokazywać obrazki, powtarzać ciągle te same gesty, żeby wyrobić nawyki. Na początku choroby jeździłam z synkiem co tydzień na dwie godziny takich zajęć do Rzeszowa. To jednak bardzo daleko – mówi Agnieszka.
– Poszłam do pani kierownik GOPS w Suścu z tym skierowaniem. Najpierw oznajmiła, że nie mają odpowiedniego specjalisty, bo pracownica, która ma uprawnienia, jest na urlopie macierzyńskim. Trzeba więc czekać pół roku – opowiada.
Małgorzata Mazur
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).