Wydanie nr 8 z 2014 r. (2014-02-26)

Rozmowa z historykiem dr. hab. Rafałem Wnukiem

ŻOŁNIERZE WYKLĘCI

- Dzień pamięci o żołnierzach wyklętych dopiero zaczyna się przyjmować, jest coraz więcej oficjalnych uroczystości, a równocześnie zaczyna mówić się, że trochę się pośpieszyliśmy z tym świętem, że wśród partyzantów byli nie tylko ludzie walczący o niepodległość, ale też zwykli drobni przestępcy, którzy po wojnie schronili się w lesie. Czy z punktu widzenia historyka to kontrowersyjne święto?

- Pytanie niesłychanie trudne. Tu nic nie jest jednoznaczne. Po pierwsze – konia z rzędem temu, kto potrafi zdefiniować, kim są żołnierze wyklęci. Jeśli mówimy o polskim państwie podziemnym, to wiemy, że chodzi o żołnierzy AK, Delegatury Sił Zbrojnych,  wszystkich tych, którzy działali w formalnych strukturach podporządkowanych rządowi polskiemu w Londynie. Jeśli mówimy o podziemiu komunistycznym –  mówimy o AL, GL, PPR. Są to zamknięte całości, z jasno zdefiniowanym programem politycznym, jasnymi celami. Tymczasem po nazwę żołnierzy wyklętych podciąga się ludzi, którzy mieli odmienne wizje Polski i jej przyszłości. W efekcie żołnierzem wyklętym został członek PPS, który trafił do WIN, i członek NSZ, który tego pepeesowca najchętniej by zastrzelił. Zostali nimi ludzie, którzy uciekli do lasu z Wermachtu i potem nie potrafili się przystosować do normalnego życia, w efekcie stali się wyklętymi. I tak dalej. Jest rzeczą chwalebną, by ludziom, którzy przeciwstawili się montowaniu komunizmu w Polsce, oddać hołd. Zbiór pod nazwą „żołnierze wyklęci” jest jednak bardzo niedookreślony i za bardzo odwołuje się do emocji.

 

- A jak to święto mogłoby się nazywać?

 

- Może powinniśmy się odwołać do zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. WiN był spadkobiercą AK, ale uznał, że należy zmienić sposób prowadzenia walki. Chciał działać bez użycia siły, na polu edukacji społeczeństwa i uświadamiania go politycznie. Zakładał, że III wojny nie będzie, że długo trwająca partyzantka nie ma sensu, że tej wojny nie da się wygrać, że trzeba oszczędzać naród, bo II wojna pochłonęła nieprawdopodobną liczbę ofiar i dalsze wykrwawianie się grozi zachowaniu ciągłości narodu. Spadły jednak na niego represje i to sprawiło, że w części kraju, na Lubelszczyźnie, Białostocczyźnie, wschodnim Mazowszu, WiN stał się organizacją wojskową. Winowcy zostali żołnierzami nie dlatego, że nimi być chcieli, tylko dlatego, że  dawało im to szansę przeżycia. Wybór między więzieniem, często karą śmierci a pozostawaniem w lesie był często wyborem jedynym. Mieli rację – III wojna nie wybuchła, a równocześnie przegrali jak wszyscy. Nie udało się zapobiec przejęciu pełni władzy w Polsce przez komunistów. 

 

 

Rozmawiała Anna Rudy 

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem