60. rocznica akcji „Wisła” – nie ustają spory o ocenę tamtych wydarzeń
KRZYWDY I PRAWDY
Jej początek wiąże się ze śmiercią gen. broni Karola Świerczewskiego, ówczesnego wiceministra obrony narodowej. Świerczewski został zabity 28 marca 1947 r. przez żołnierzy z sotni UPA „Hrynia" i „Stacha", w zasadzce w rejonie Jabłonek, na drodze z Baligrodu do Cisny. To właśnie jego śmierć - jak uważa część historyków polskich - miała się stać bezpośrednim powodem przesiedleń ludności ukraińskiej i łemkowskiej na tzw. Ziemie Odzyskane. Władze komunistycznej Polski wierzyły, że likwidacja naturalnego zaplecza UPA może przyśpieszyć również likwidację podziemnej armii ukraińskiej. Dzisiaj jednak przeważa pogląd, że śmierć Świerczewskiego była raczej pretekstem do tej, przygotowywanej już od dłuższego czasu, operacji przeciwko ludności ukraińskiej.
W początkowym okresie akcja, której nadano kryptonim „Wisła", nie objęła ludności ukraińskiej, zamieszkałej na Zamojszczyźnie. Dopiero latem 1947 r. z powiatów tomaszowskiego, hrubieszowskiego i biłgorajskiego wywieziono ok. 45 tys. osób.
O natychmiastowych represjach wobec ludności ukraińskiej zdecydowało już na drugi dzień po zabójstwie Świerczewskiego Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej z Władysławem Gomułką, Bolesławem Bierutem, Romanem Zambrowskim, Jakubem Bermanem i Stanisławem Radkiewiczem na czele. Postanowiono m.in.: "udekorować pośmiertnie tow. Świerczewskiego Orderem Virtuti Militarii I klasy", „wystąpić przez rząd o budowę pomnika gen. Świerczewskiego", „przemianować ulicę Kaczą i fabrykę Gerlacha im. gen. Świerczewskiego", a przede wszystkim „w szybkim tempie przesiedlić Ukraińców i rodziny mieszane na tereny odzyskane (przede wszystkim Prus płn.), nie tworząc zwartych grup i nie bliżej niż 100 km od granicy". W ślad za tym postanowieniem 24 kwietnia 1947 r. rząd przyjął uchwałę w sprawie przeprowadzenia deportacji Ukraińców w ramach operacji "Wisła" i zdecydował o wyasygnowaniu na ten cel 65 mln zł, w tym tylko na maj 1947 r. 35 mln.
Dwa cele akcji "Wisła" były czytelne od samego początku. Po pierwsze, rozproszyć ludność ukraińską po kraju, doprowadzając stopniowo do jej asymilacji z ludnością polską i po drugie, zlikwidować ukraińskie podziemie zbrojne na obszarze województw: rzeszowskiego, lubelskiego i krakowskiego. W tej największej w pierwszych dziesięcioleciach PRL operacji wojskowej wzięło udział ok. 20 tys. żołnierzy WP i KBW pod dowództwem gen. dyw. Stefana Mossora, zastępcy szefa sztabu generalnego WP. UPA mogła im przeciwstawić co najwyżej ok. 2,5 tys. uzbrojonych i wyszkolonych ludzi, ok. 200 członków ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa oraz kilka tysięcy członków OUN, których można było wcielić do UPA.
Czy walka z UPA, zmierzająca do jej całkowitej likwidacji, mogła być wystarczającym powodem dla komunistycznych władz polskich, by deportować tysiące ludzi? - Pierwsze kłamstwo komunistów - czytamy w książce Romana Drozda i Igora Hałagidy „Ukraińcy w Polsce 1944-1989" - to rzekome zagrożenie ze strony UPA. W istocie UPA na terenie Polski ("Ludowej") była nieliczna i słaba - w sumie równowartość batalionu bez ciężkiej broni. UPA rozproszona była na znacznym obszarze i nigdy nie zebrała się razem. Działała plutonami (czotami) i w pewnych okresach traciła w ogóle aktywność.
W okresach „przestoju" partyzantki ukraińskiej polska bezpieka, współpracując z NKWD, wypuszczała w teren „bandy pozorowane", sformowane i wyszkolone w specjalnych ośrodkach. „Bandy" te złożone były z aktywistów PPR, często byłych partyzantów AL, oraz funkcjonariuszy NKWD, UB i KBW, posługujących się chociaż trochę językiem ukraińskim. Fałszywe oddziały UPA dokonywały napadów na polskie wsie, dopuszczały się masowych zabójstw, podpaleń, a komunistyczna propaganda obwiniała o te czyny podziemie ukraińskie. Skala tego zjawiska nie jest jednak znana. Nie sposób dzisiaj dociec, które z akcji terrorystycznych przeprowadzały „bandy pozorowane", a które autentyczne oddziały UPA. Ta metoda walki - trzeba dodać - znana jest także z działań bezpieki przeciwko polskiemu podziemiu niepodległościowemu.
Krzysztof Czubara
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży