KŁOPOTY WZROSTU
A w marcu wskaźnik inflacji rocznej wyniósł 2 proc. Może i niedużo w porównaniu z rokiem 1989, kiedy to ceny nawet w ciągu miesiąca potrafiły się podwoić, ale przy naszym obecnym przyzwyczajeniu do inflacji niskiej, jest to poziom odczuwalny. Zwłaszcza, że podobny wskaźnik przed miesiącem wynosił tylko 1,7 proc., a przed rokiem - mieliśmy wtedy najniższą inflację wśród krajów Unii - 0,6 proc.
Kiedy ekonomiści martwią się inflacją dwuipółprocentową, przeciętny obywatel przeciera uszy ze zdumienia. Jest bowiem przekonany, że wzrost cen jest znacznie większy (przykładowo, ankieta „Dziennika" pokazała, że ludzie przekonani są, iż wynosi 10 proc.) i podejrzewa GUS, iż robi jakieś machlojki.
Machlojki tu nie ma, choć w pewnym sensie obydwie strony mają swoją racje. Wskaźnik GUS jest bowiem średnią arytmetyczną i - jak każda średnia - w specyficzny sposób obrazuje rzeczywistość (przekonał się o tym pewien statystyk, który utopił się w Bugu, rzece o przeciętnej głębokości 50 cm). Na dodatek jest to średnia podwójna. Średnia ze zmian cen różnych grup towarów (ostatnio bardzo podrożała energia, a potaniała odzież i obuwie, ale konkretny obywatel mógł akurat butów czy spodni nie kupować). Po drugie, jest to średnia ze zmian w ciągu ostatniego roku. Jeżeli wyobrazimy sobie sytuację - a coś podobnego właśnie ma miejsce - że przez jedenaście miesięcy ceny stoją w miejscu, a w dwunastym skoczą o 12 proc., to w odczuciu nabywcy mamy wysoki, dwunastoprocentowy wzrost cen. Roczny wskaźnik inflacji wykaże jednak (12 proc. dzielone przez 12 miesięcy) tylko wzrost jednoprocentowy.
Michał Zieliński
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży