Wydanie nr 44 z 2013 r. (2013-10-30)

Cierpią cichutko, uczepieni nadziei, podopieczni lubelskiego hospicjum

DZIECI Z HOSPICJUM

Wiosną 8-letni Bartuś spod Hrubieszowa (rozpoznanie: guz mózgu, z przerzutami) dostał mmsem trzy zdjęcia garniturków. Wybrał jasny kolor, kawa z mlekiem. W domu nikt nie mówił, że… do trumny. Ale wszyscy wiedzieli o co chodzi, łącznie z Bartkiem.

Takie jak on, nieuleczalnie chore dzieci, ale też mali pacjenci z chorobami nowotworowymi, z wrodzonymi wadami, wcześniaki (niektóre rodzą się mając zaledwie 600 g) są podopiecznymi Lubelskiego Hospicjum dla Dzieci im Małego Księcia. Jeśli mają szczęście w swoim nieszczęściu, bo tej, jedynej w południowo-wschodniej Polsce placówce nie starcza funduszy, by „przytulić” wszystkie takie dzieci. Hospicjum objęło opieką już ponad 350 maluchów, wśród nich także z Zamojszczyzny. Niektórych, jak Bartka, zespół hospicyjny przeprowadził na drugą stronę życia. Innym cierpiącym wciąż pomaga. Lekarze dbają, by ból był do zniesienia, terapeuci starają się przynieść maluszkom radość i spełniają marzenia. 

 

Szymek jak motyl

- Umieralnia? Nic podobnego. To błędne, choć częste, pojmowanie hospicjum. Nasze dzieci są w domach, wśród bliskich, nie łapią tak często jak w szpitalu infekcji, przybierają na wadze, uśmiechają się. Sama pani zobaczy – wyjaśnia pediatra Joanna Rafalska, kierownik medyczny hospicjum. Podobnie jak cały zespół medyczny świetnie zna wszystkich swoich podopiecznych: historię ich choroby, dawkowanie leków, humory, troski i radości. W ostatnim wyjeździe do dzieci towarzyszyła jej pielęgniarka Iwona Berlińska. Odwiedziny w domach chorych maluchów, to także spotkanie z „uwięzionymi” przy nich bliskimi. Im także  pomagają: przekazują sprzęt i leki, podpowiadają jak zajmować się dzieckiem.

- Szymcio miał kilka tygodni, gdy został naszym podopiecznym. Jest taki cudny  – doktor Rafalska opowiada o 4-letnim dziś Szymku Kowalskim z Horyszowa (gm. Miączyn). Chłopczyk cierpi na genetycznie uwarunkowaną pęcherzycę (jest tzw. dzieckiem- motylem). Medycyna wobec tej choroby jest bezradna. 

- Gdy się urodził, zobaczyłam pęcherz na pęcherzu, potem same rany, jakby nie miał skóry. Bałam się dotknąć swego dziecka. To był szok! – pamięta Dorota Kowalska, mama Szymusia. Długo płakała, ale otrząsnęła się. Musiała zwolnić się z pracy, jest z Szymkiem całą dobę. To ruchliwy i bardzo rezolutny chłopczyk. Świetnie się rozwija, ale każdy najmniejszy uraz powoduje na jego skórze pęcherze, które pękają i tworzą bolesne rany. Chłopczyk ma zrośnięte paluszki u rączek i nóżek, nie może układać klocków, biegać boso po trawie, bawić się ze starszymi braćmi, ani nawet zjeść zwyczajnej kanapki (wszystko musi być miksowane). Ranią go nawet szwy ubranek. Musi być cały w opatrunkach, które miesięcznie kosztują 1 tys. zł. Zasiłku pielęgnacyjnego dostaje zaledwie 200 zł.

- Gdyby nie hospicjum, nie wiem jak byśmy sobie poradzili – przyznaje pani Dorota. 

Jadwiga Hereta 

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).


Komentarze

mama 2013-11-01  08:55

Jakie wobec ich problemów małe są nasze sprawy

Akid 2013-10-30  10:55

zapraszam udać sie do takiego hospicjum a byłem kilkukrotnie a zmieni to Wasze wyobrzaenie i podejscie do zycia przynajmniej na jakis czas...

asiaaaa 2013-10-29  22:06

Bardzo smutne... Dobrze że coś takiego istnieje. Wielki szacunek dla pracowników oraz dla rodzin dzieciaczków...

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem