Korespondencje
BADANIE PRZEZ PUKANIE
I tu czekało ich zaskoczenie, bo chyba pierwszy raz w życiu widzieli taki rodzaj instalacji. Funkcjonariusz, pukając w butlę gazową śrubokrętem, stwierdził, że w środku coś przewożę. Podobnie twierdzili kolejni funkcjonariusze wezwani pewnie na pomoc. Ze słów funkcjonariuszy można było wywnioskować, że pierwszy raz w życiu widzą taki rodzaj instalacji. Pytali mnie o podstawowe elementy budowy takiej butli - kontrolującego zdziwił „dekielek", znajdujący się z prawej strony butli, a umożliwiający dostanie się do wnętrza butli, np. w celu wymiany pompy. Panowie po pobieżnym badaniu dokonanym śrubokrętem stwierdzili, że butlę zamontowałem „dla picu", po to, żeby coś w niej przemycać. W końcu funkcjonariusze doszli do wniosku, że trzeba otworzyć butlę; w tamtej chwili było w niej około 40 l gazu. Nie pomagały nasze tłumaczenia co do zasad działania takiej instalacji ani o niewątpliwie groźnych skutkach otwarcia takiej butli. Również dokument legalizacji instalacji, okazany nawet komendantowi, nie przekonał o jej prawdziwości. Komendant wraz z całą zmianą obejrzał zdjęcie wykonane rentgenem, a następnie postukał w butlę tym samym śrubokrętem i stwierdził, że „tam coś jest". Ze słów funkcjonariuszy wywnioskowałem, że zdjęcie niczego nie wykazało. Mimo wcześniejszej zgody na jego obejrzenie po wykonaniu zdjęcia nie było to możliwe. Przez cały czas kontroli celnicy zakładali z góry, że w butli coś schowałem. Zażądano nawet ode mnie, żebym sam rozmontował instalację, do czego uprawnień, umiejętności ani wymaganego sprzętu nie posiadam. Straszono mnie, że zostanie wezwana policja, a ja zostanę ukarany za utrudnianie kontroli celnej, bo nie chcę sam otworzyć butli. Funkcjonariusze postanowili w końcu sami otworzyć butlę. Po długim tłumaczeniu o skutkach i cenie rozmontowania instalacji oraz o wymaganych kwalifikacjach do tego typu czynności, których funkcjonariusze Służby Celnej nie posiadali, postanowiono na mój koszt wezwać z Lublina specjalistę, traktując mnie z góry, jak osobę, która posiada przemycane towary. Nie wyraziłem zgody na zapłatę za wezwanie specjalisty, mimo to teoretycznie został wezwany. Po pół godziny od tego wezwania (odległość z Lublina do przejścia granicznego w Hrebennem wynosi 145 km!) powiadomiono mnie, że specjalista właśnie przybył - co dziwne, ubrany w mundur Służby Celnej i wyposażony w ten sam śrubokręt, którym wcześniej 4 funkcjonariuszy, włącznie z komendantem, sprawdziło butlę. Po kolejnym identycznym badaniu śrubokrętem stwierdził, że w butli nie jest nic schowane i mogę odjechać. Na prośbę wydania protokołu funkcjonariusz stwierdził, że protokół wydaje się z przeszukania osoby. Odpowiedzieliśmy, że z przeszukania rzeczy również, na co otrzymaliśmy odpowiedź, że samochód nie jest rzeczą. Odmówiono wydania jakiejkolwiek notatki, potwierdzającej dokonaną czynność, stwierdzając, że była to jedynie „rutynowa kontrola". Owa „rutynowa kontrola" trwała nie, jak przy sprawdzaniu innych aut, 15 minut, a ponad 4 godziny; przez czas, który panowie poświęcili na stukanie śrubokrętem w butlę i szukanie w Internecie informacji na temat instalacji LPI, kolejka do budynku szczegółowej kontroli samochodów osobowych wydłużyła się na tyle, że brakowało miejsca na parkingu przed pomieszczeniem. Poza tym w trakcie kontrolowania mojego auta, przy mnie, w budynku służącym do przeszukiwania aut, przy otwartych drzwiach dokonano przeszukania osoby - funkcjonariusze płci męskiej skontrolowali kobietę, odklejając z niej paczki z papierosami. Czyżby ktoś się poczuł ponad prawem?
Damian Pankowiec
Józefów
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży