Wydanie 14/2006 (2006-04-05)

Gwiazdy gwiazdeczki - Martyna Wojciechowska

TERAZ ALBO NIGDY

Rodzice wielokrotnie prosili ją, by zrezygnowała z tej wyprawy. Ale Martyna Wojciechowska koniecznie chce wejść na Mount Everest... O wyprawie Flavit Everest Expedition 2006 udało nam się porozmawiać z Martyną na kilka dni przed tym, jak wyjechała do Katmandu. 

- Rodzice mówią nie, a ty i tak robisz swoje. Zawsze byłaś taką buntowniczką?
O nie! Byłam bardzo grzecznym dzieckiem. Podobno byłam niemowlakiem, który w ogóle nie płakał. Byłam grzeczna, ostrożna i samodzielna - tak mówi moja mama.
- To w takim razie skąd wziął się buntownik w tym spokojnym dziecku?
Nie wiem. Poszłam do szkoły podstawowej i z małej dziewczynki zrobił się mały chłopczyk, który zaczął jeździć na jednośladach, rozbijać się z kolegami, chodzić po drzewach, kaleczyć sobie kolana... Są różne dzieci. Jedne mają talent muzyczny, inne plastyczny, a ja - nagle okazało się - że jestem niespokojna.
- Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś: chcę wejść na Mount Everest!
Nie pamiętam takiego konkretnego momentu. Będąc w szkole podstawowej, dużo czytałam o himalaistach. Wychowałam się na sukcesach Jurka Kukuczki i Wandy Rutkiewicz, i pamiętam, że strasznie mi to imponowało. Wielokrotnie myślałam, że wejść na Mount Everest to jest coś. Trzeba być naprawdę odważnym człowiekiem, żeby czegoś takiego dokonać. Pomyślałam, że też bym chciała taka być...
- Ale z małej dziewczynki stałaś się dorosłą kobietą, która - jakby nie było - zaczęła zajmować się innymi rzeczami...
Tak, i zostawiłam myślenie o górach. Wydawało mi się to tak nierealne, że wówczas nie pomyślałabym, że kiedyś znajdę się w Himalajach. Tak naprawdę zwerbalizowałam tę myśl w okolicach mojej wyprawy na Dakar. Pomyślałam wówczas zupełnie spontanicznie, że jest kilka takich rzeczy, które jeszcze chciałabym zrobić. Jakich? Na przykład pojechać na Everest. To były słowa trochę ot tak rzucone, a jednak coś zaczęłam robić w tym kierunku. W 2002 roku weszłam na Mt. Blanc, czyli 4810 m n.p.m., rok później - na Kilimandżaro, a więc 5895 m n.p.m. Aż w końcu przyszedł taki dzień - to było po moim wypadku samochodowym - kiedy odwiedził mnie Boguś (Bogusław Ogrodnik - przyp. red.) i powiedział: „Stara, trzeba się wziąć w garść i coś zrobić". A ja odpowiedziałam: „Ok. To teraz czas na Mount Everest. Teraz albo nigdy!".

Rozmawiała Joanna Getka-Kaczor/AKPA

 

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem