PAMIĘTAM... (CZ. VII)
Jednak po kolei. Zdziszek początkowo trochę kaprysił, to znaczy nie krył rozczarowania, że się nie spotkamy. Pisał, że zawiedzionym srodze się poczuł, ale przyznał, że zrozumiał również, iż nie przewidział konsekwencji i tego, że mnie narazi na taką konfuzję, a i Rodziców moich. Dodał również, że spodziewał się (już po wysłaniu listu), że dozna despektu, ale odmowy na zaproszenie przekazane przez Rodziców swoich już nie. W końcu jednak zgodzili się wszyscy w Jarosławiu, że jedynie taką decyzję mogli podjąć Rodzice panny. Zwrócili również uwagę na to, że zgadzają się na kontynuowanie znajomości i wzajemne poznawanie się młodych.
Zatem mój kochany przyjął lekcję tę z pokorą i ostatecznie zaakceptował warunki. Korespondował ze mną grzecznie nadal. Muszę przyznać, że i ja uspokoiłam się, i miałam nawet wrażenie, że całe zamieszanie wpłynęło korzystnie na nasze relacje wzajemne. I nie pomyliłam się, bo mój kombinator wymyślił już inny sposób na nasze spotkanie. Otóż pod koniec stycznia wystosował do moich Rodziców „gorącą prośbę”, jak to ujął, o wyrażenie zgody na odwiedzenie mnie w Poznaniu w dniach od 19 do 21 lutego. Rodzice odpowiedzieli, że nie widzą przeszkód, że jak najserdeczniej zapraszają i że chętnie gościć będą pana Zdzisława pod swym dachem, a drzwi ich domu zawsze stoją otworem przed tak miłym gościem. Zdziszek w kolejnych listach aż pęczniał z dumy, że jednak wymyślił sposób, żebyśmy się zobaczyli. Ja natomiast w każdym z moich musiałam wygłaszać coraz to inne hymny pochwalne na cześć jego inwencji twórczej.
Wojfryd
Cd. za tydzień
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).