PAMIĘTAM... (cz. II)
I jakoś tak się stało, że zakochaliśmy się w sobie. To znaczy ja w nim na pewno. Może jeszcze byłoby dobrze, gdybyśmy tak razem na tym wieczorku nie tańczyli, ale Zdzisław nie odstępował mnie do samego końca, nawet na krok. Wtedy przepadłam z kretesem. On spojrzał w moje oczy, ja w jego – no i koniec. I teraz nie wiem, jaki los, dobry czy też zły, zagnał mnie do tego Lwowa. A potem on odprowadził mnie na kwaterę i powiedział, że bardzo źle się stało, że ja tutaj przyjechałam i żeśmy się spotkali. O czym wtedy myślał?
Na drugi dzień wyjechałam z tego pięknego miasta z bólem serca. Naprawdę niewymownie przykro było mi odjeżdżać. Przecież on tam pozostawał, a ja... Cóż, już go kochałam. Na pożegnanie obiecaliśmy sobie, że będziemy do siebie pisać. Przed wejściem do wagonu wcisnął mi do ręki różę, do której przytwierdzony był bilecik, i przyrzekł, że jeżeli tylko zechcę, postara się o to, aby w czasie wakacji być jeszcze w Poznaniu.
Dopiero w przedziale z dala od Lwowa uświadomiłam sobie, że przecież on nie wie nawet, jak się nazywam. Wielka gapa ze mnie. Pokochałam kogoś, kto zna zaledwie moje imię i miasto, z którego przyjechałam. Zatem wszystko teraz zależy ode mnie, a kwestię wyboru Zdziszek chyba taktownie zostawił do mojej decyzji. Na bileciku starannie wypisał nazwisko i adres. Czyżby i on obdarzył mnie jakimś uczuciem? A może zwyczajnie postanowił się zabawić moim kosztem?
Wojfryd
Cd. za tydzień
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).