Wydanie nr 37 z 2014 r. (2014-09-17)

TRZYMAJĄC SIĘ ZA RĘCE...

Był koniec lata 1972 r. Skończyłam studia. Musiałam odpracować stypendium, podjęłam więc pracę nauczycielki języka polskiego w wiosce zabitej deskami. Dziesięć chałup, zupełny koszmar. Nie miałam wiejskich korzeni, dlatego wieś kojarzyła mi się z kurkami i krówkami, ale takimi bardziej na kolorowych obrazkach.

Rzeczywistość całkowicie mnie przerosła. W klasie ósmej natknęłam się na młodzież przerośniętą, niewiele młodszą ode mnie. A ta starsza wiejska to następny koszmar. Codzienne picie wódy i rozbijanie się motorami. Żadnych zainteresowań, żadnej kultury. Jedyny telefon to w szkolnej klasie, podobnie jak telewizor. Starsi, owszem, prosili, by wieczorem udostępnić telewizję, młodszych zupełnie to nie interesowało. Zainteresowanie wzbudziła młoda nauczycielka, modnie ubierająca się, poruszająca się jawką i z własnym adapterem. Często chcieli pożyczać na wieczorne potańcówki. Pożyczałam, chociaż sama w nich udziału nie brałam. Starałam się trzymać dystans, bo raził mnie ich wulgarny język i niewybredne kawały.

Z widzenia znałam też pierwszych kawalerów ze wsi, grzecznie odpowiadałam na „dzień dobry”. Z okna swojego pokoiku codziennie widziałam też młodzieńca wyjeżdżającego motorem do pracy. Po pracy zaś krzątał się przy obrządku. Czy mi się podobał? Niekoniecznie. Ot, jeszcze jeden piękny wsiowy kawaler do wzięcia.

 

 

Krystyna

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem