Romanse niezmyślone
GÓRA JAK INNE... (CZ.II)
Staramy się ją ominąć łukiem, idąc szerokim uskokiem w prawo. Wojtek prowadzi pierwszy. Od samego początku narzucił mordercze tempo, więc teraz chwilami ciemnieje mi w oczach. Chyba to zauważył, bo po dwóch godzinach zarządza odpoczynek. Nie, nie biwak, po prostu odpoczynek.
Jestem trochę zmęczony i zniechęcony. Zadaję sobie pytanie: „Hory, po co tu jesteś? Po co tak się mordujesz i to z własnej, nieprzymuszonej woli?” Ot, przecież wystarczy powiedzieć „pieprzę ten interes” i zejść na dół. Ale wiem, że za chwilę to minie.
Że za chwilę dopadnie mnie euforia.
Euforia walki. Z nim.
Z Everestem...
Ruszamy o trzeciej. Teraz przez pięć godzin będziemy się wspinać mało ciekawym, lodowo-skalnym terenem.
Prawie jak w Alpach.
Tylko nie ta wysokość...
Biwak na wysokości 7760 metrów zakładamy już o ósmej. Rozbijamy maleńki namiot i skonani wczołgujemy się w śpiwory.
Wojtek
Ciąg dalszy za tydzień
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).