• 924.jpg
Wydanie nr 5 z 2014 r. (2014-02-05)

PODSTĘP

Trzeci krzyżyk miałam już dawno na karku i pojedynka porządnie mi ciążyła. Rodzina dokuczała odwiecznym pytaniem o zamęście, znajomi dawno skazali na staropanieństwo, bardziej litościwi uznali za singielką z wyboru.

A prawda była zupełnie gdzie indziej. Ja wciąż czekałam na księcia z bajki. Takiego, który może nie tyle na białym koniu, co przebojem wedrze się na szczyt mojej listy wymarzonych. Z wiekiem coraz trudniej wyjść do ludzi, poznać, wybrać. Człowiek robi się wybredny, leniwy i wygodnicki. Poznanie tego jedynego, który sercem poruszy i obudzi te tam, motylki, na trasie dom – praca i z powrotem graniczy z cudem, a ja w cuda niewierząca. Postanowiłam zatem wziąć los we własne ręce.

Nie ujawniając nikomu zamiarów, założyłam profil na jednym z popularnych portali i rozpoczęłam poszukiwania. Celem moim było jedynie wypatrzenie potencjalnego kandydata pośród ogłaszających się. Nie planowałam przeżywać wirtualnych romansów i spędzać życia przed monitorem z niezweryfikowanym, być może nawet nieistniejącym lub drastycznie różniącym się w realu od swojego wirtualnego wizerunku partnerem.

Nieco czasu zajęło mi zorientowanie się w całym tym randkowym bajzlu. Na początek przejrzałam wszystkich jak leci, bez względu na wiek, wykształcenie, status społeczny, poglądy – rekonesans taki. Następnie zabrałam się za poszukiwanie „pereł”, „rodzynków” czy jakby to jeszcze nazwać. Ukierunkowałam wyszukiwarkę na pożądane tory i koniec końców wypatrzyłam w tłumie kilku interesujących przedstawicieli płci brzydkiej, w całkiem przyjemnym wydaniu. Nie minęło wiele czasu, jak wpadł mi w oko jeden z nich.

 

Iwona

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem