Wydanie nr 36 z 2013 r. (2013-09-04)

Romanse niezmyślone

ULOTNA MIŁOŚĆ (CZ. I)

Moja jedyna miłość prysła jak bańka mydlana. Na stare lata (mam 76) doszłam do wniosku, że oprócz dwójki własnych dzieci nikogo tak naprawdę nie kochałam.

Nie zaznałam prawdziwej miłości. Nawet w dzieciństwie, które przypadło na lata wojny. Moje życie to koszmar, z lękami nocnymi, przeplatanymi horrorem ucieczki w 1940 roku z Białorusi. Kolejnych 10 lat, spędzonych w sierocińcu i w ochronce prowadzonej przez siostry zakonne, które nie darzyły nas miłością, to następna trauma. Służebnice Boże znęcały się nad sierotami fizycznie i psychicznie. Jednym słowem: głód, brud i ubóstwo ze świerzbem, wszawicą, czyrakami. Takie życie nie nauczyło mnie miłości. Nie wiedziałam, co to słowo znaczy.

W rachubę wchodziło koleżeństwo, no, może niewielka przyjaźń. Nic więcej. Mając 16 lat, wróciłam do domu matki. Ojciec nie żył. Ale zarówno jej, jak i braci nie darzyłam uczuciem, bo byli dla mnie obcy. Powrót był koniecznością, bo PRL likwidował sierocińce katolickie. Zabierano dzieci do państwowych domów dziecka. Byłam przydzielona do miejscowości w województwie olsztyńskim, a „mieszkałam” w województwie warszawskim. Za namową zakonnic nie pojechałam, bo matka nie podpisała zgody. Byłam już dorosłą uczennicą III klasy średniej szkoły zawodowej o profilu krawieckim.

 

Prababcia

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem