Romanse niezmyślone
ULOTNA MIŁOŚĆ (CZ. I)
Nie zaznałam prawdziwej miłości. Nawet w dzieciństwie, które przypadło na lata wojny. Moje życie to koszmar, z lękami nocnymi, przeplatanymi horrorem ucieczki w 1940 roku z Białorusi. Kolejnych 10 lat, spędzonych w sierocińcu i w ochronce prowadzonej przez siostry zakonne, które nie darzyły nas miłością, to następna trauma. Służebnice Boże znęcały się nad sierotami fizycznie i psychicznie. Jednym słowem: głód, brud i ubóstwo ze świerzbem, wszawicą, czyrakami. Takie życie nie nauczyło mnie miłości. Nie wiedziałam, co to słowo znaczy.
W rachubę wchodziło koleżeństwo, no, może niewielka przyjaźń. Nic więcej. Mając 16 lat, wróciłam do domu matki. Ojciec nie żył. Ale zarówno jej, jak i braci nie darzyłam uczuciem, bo byli dla mnie obcy. Powrót był koniecznością, bo PRL likwidował sierocińce katolickie. Zabierano dzieci do państwowych domów dziecka. Byłam przydzielona do miejscowości w województwie olsztyńskim, a „mieszkałam” w województwie warszawskim. Za namową zakonnic nie pojechałam, bo matka nie podpisała zgody. Byłam już dorosłą uczennicą III klasy średniej szkoły zawodowej o profilu krawieckim.
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).