• 924.jpg
Wydanie 14/2006 (2006-04-05)

Romanse nie zmyślone

KSIĄŻĘ, ALE NIE MÓJ

Wspomnienia nadesłane na konkurs "Romanse nie zmyślone"

- Można jeszcze raz? Do tej samej szklaneczki... proszę! - Pierwszy raz faceta widzę przy barku, więc na wszelki wypadek odmierzam. Bujna czupryna lekko przysłoniła rysującą się pierwszą zmarszczkę. Może być po trzydziestce, albo, co najwyżej, koło czterdziestki. Przystojniak wychylił setkowego, polewając nałęczowiankę do tej samej angielki. No i dobrze, taki to przynajmniej naczyń nie nabrudzi. - Ileż to sobie pani za to winszuje? - zapytał. Uśmiechnęłam się. Słowo "winszuję" jak dotąd kojarzyłam z okazjonalnymi życzeniami. Ależ facet ma słownik! Pewnie ten mój uśmiech zmienił mu plany i jak się okazało później, nie tylko na ten jeden wieczór. - A! Właściwie to do trzech razy sztuka! Proszę polać jeszcze raz! Razem zapłacę - podsunął angielkę na środek kontuaru i schował z powrotem portfel do kieszeni. - Może pan usiądzie - wskazałam służbowy stolik obok bufetu. - Jeśli pani każe. Ściągnął butelkę z resztką nałęczowianki i usadowił się w rogu, skąd było dobrze widać całe moje królestwo. Odmierzyłam setkowego i zawołałam kelnerkę. - Jola, zaczekaj, trzy razy po sto luksusowej i jedną wodę. Kelnerka kapnęła od razu o co mi chodzi i zaczekawszy, wypisała facetowi rachunek na numerowanym bloczku. - Tu się pali?- zapytał, wyjmując carmeny. Kelnerka kasowała na sali resztki niedopitków, więc osobiście podałam facetowi popielniczkę. - Dziękuję - ujął moją rękę, pochylając głowę do pocałunku. - Nie trzeba! To moja powinność!
Do licha, facetowi po trzech setkowych odbiło czy co?! Szarpnęłam rękę. Od pięciu lat jestem sama i po prostu denerwuje mnie coś takiego. W dodatku nie wiem, kim jest! Może nasłany albo jakiś pichowiec. Był to w handlu czas kartek, a w gastronomii dodatkowych rozporządzeń związanych z ustawą o trzeźwości: tylko na kieliszki, broń Boże na wynos, osobom w stanie itd. Bzdurne uwarunkowania dawały pretekst do częstych kontroli, co nas z kolei zmuszało do głowienia się, jak opylić nadwyżki lub jak po znajomości wychylić setkowego przed godziną 13.00. Jednak była nas spora rzesza zainteresowanych wzajemnością świadczeń, więc swoją drogą przepisy, a swoją życie. Po prostu trzeba było tylko bardziej uważać, kiedy, komu i za ile, gdyż kolegia ds. wykroczeń dość hojnie szafowały sumami na rzecz miasta! Dobrze, że diabeł mnie nie skusił, abym osobiście skasowała rachunek. Widział jak odmierzam i nie ma się czego czepić, to pewnie zechce mnie podrywać. Stara sztuczka kontrolerów... - pomyślałam. Kelnerka kasowała maszynę, szatniarka popędzała maruderów, a ja ściągałam z półek butelki z alkoholem. - Po co to pani zdejmuje? Jutro znowu trzeba będzie wystawiać. Podniósł się z krzesła i unosząc angielkę, ciągnął dalej. - Nie chowaj pani wszystkiego, polej pani jeszcze do tej samej szklaneczki. - Nie, już nie podaję! Kelnerka skasowała maszynę, a bufet nie prowadzi bezpośredniej sprzedaży. - To ja przyjdę jutro zapłacić, dobrze? - Niedobrze. Niedaleko stąd jest restauracja "Europa", tam podają do drugiej w nocy. - Nie wiem, gdzie to jest, na pewno nie trafię - przekomarzał się przystojniak. - Poczekam na panią, razem pójdziemy. - O ho, ho, długo sobie będzie pan czekał. - Ile czeba - zaciągnął po żydowsku. - Nie jestem w nastroju! Pan wybaczy! - Wybaczę! Ale niech mi pani nie psuje pierwszego dnia wolności.
A to mi się trafia - pomyślałam - jakiś zbir albo internowany. Taki laluś! Czyste, domyte i ogolone, to i patrzcie państwo prosto z paki. Jednak coś w nim jest. Coś, co mnie irytuje i jednocześnie pociąga. Właściwie co mam do stracenia? Żyję w przymusowej separacji od pięciu lat, a paczki, listy i telefony nie zastąpią żywego chłopa. Odzywa się we mnie czasami takie coś, co teraz akurat wpada mi prosto w ręce. Mało kiedy wychodzę poza krąg najbliższej rodziny. Jedyną moją rozrywką i całym moim królestwem jest ten mały bufet. Codziennie pracuję, nie użalając się ani na warunki, ani na czas, bo pracę traktuję o wiele wyżej, aniżeli tylko jako źródło dochodów. Pal diabli! - Jeżeli poprosi jeszcze raz, to się zgodzę. - No to jak, idziemy? - Idziemy, ale pod jednym warunkiem! - Tylko pod jednym? - zapytał, wlepiając we mnie ogromne czarne ślepia. - Tak! - odparłam stanowczo - ani jednego kieliszka więcej. - Znaczy się, nie trzeba pić z kieliszka - zaciągnął zabawnie. - Nie tylko z kieliszka, ale ze szklaneczki również - ja zaciągnęłam z żydowska. - A szampan?
Dniało już, gdy wysiadałam z taryfy, czule żegnana przez księcia z bajki. Boski! Śmiał się, dowcipkował, ale co naprawdę kryje się pod tą warstwą beztroski?
Anna

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem