Poznał szeptunki, znachorów i egzorcystów. Przeżywał bóle porodowe, okładano go wnętrznościami barana. Przemek Kossakowski o tym wszystkim opowie w Zamościu
POZWOLIŁ ZAKOPAĆ SIĘ W GROBIE
Przemek Kossakowski (rocznik 1972) zanim został telewizyjnym władcą dusz (jest jedną z największych gwiazd stacji TTV), przez dwa lata był... bezrobotny, bez prawa do zasiłku i jakiegokolwiek pomysłu na siebie.
Wcześniej też nie bardzo miał. Najpierw malował. Kiedy przyszedł kryzys twórczy, pracował trochę w warsztacie samochodowym, był drwalem, wyjeżdżał na saksy. We Francji zbierał ziemniaki, pracował w chlewni. W Holandii był budowlańcem. Posypało się także jego życie prywatne – rozstał się z żoną (co potem odczytywały w jego przeszłości „wiedzące”, z którymi się spotykał).
Kiedy usłyszał, że powstaje nowa stacja telewizyjna, usiadł i zaczął myśleć. – Zastanawiałem się, co sam chętnie bym obejrzał – wspomina.
Pewnego dnia spotkał się przy wódce ze szwagrem, na Roztoczu. Szwagier opowiedział mu o wiejskiej kobiecie, do której przychodzą tłumy, bo nastawia połamane i przemieszczone kości.
– Pomyślałem, że warto zainteresować się światem, który powoli odchodzi – mówi. – Byłem w kwestii telewizyjnej kompletnie zielony, ale mój pomysł się spodobał. Dostałem kamerę i kilka wskazówek. Jedna z nich była taka, że pokazując alternatywne praktyki uzdrowicieli, mam filmować to, co dzieje się z pacjentami. Kiedy jednak docierałem do osób parających się tego rodzaju uzdrawianiem, na ogół okazywało się, że pacjentów nie ma. Aby więc zrobić dobrą dokumentacje, sam siadałem i pozwalałem wyczyniać ze sobą te wszystkie rzeczy. To był strzał w dziesiątkę – opowiada.
MaMaz
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).