Odzyskanie mieszkania, które starszy pan „podarował” bratanicy, może być bardzo trudne
JAK OSKUBAĆ DZIADKA
Pan Józef (79 l.) niemal całe życie mieszkał w Uchaniach. To człowiek bardzo pracowity: gospodarował na 40 ha pola, miał ciągniki i mnóstwo innych maszyn.
Jego daleka kuzynka opowiada, że wszystko mu się w życiu udało, prócz rodziny; jest starym kawalerem. Jego najbliżsi – brat i siostra już nie żyją. Zostały tylko ich dzieci.
Kiedy przyszła starość, a stan zdrowia się pogorszył, pan Józef przekazał gospodarstwo synowi siostry. Trochę mieszkali razem, ale wspólne życie im nie szło. Pan Józef denerwował się, że siostrzeniec ciągle zabiegany, czasu dla niego nie ma. Postanowił przenieść się do miasta.
Dobrze mi było
W 2011 r. za oszczędności życia (99 tys. zł) w Chełmie kupił niewielką kawalerkę (niecałe 37 mkw.). – Dobrze mi było. Mam problemy z chodzeniem, cierpię na żołądek. A tam przychodziła do mnie pani doktor. Przychodziły też dwie opiekunki z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej – opowiada. Wspomina, że przy dobrej pogodzie siadywał na ławeczce pod blokiem i rozmawiał z sąsiadami. Bo jest towarzyski.
Wkrótce zaczęła go odwiedzać bratanica, także mieszkająca w Chełmie. – Cieszył się z tego. To dobry człowiek, z takich, co to serce na dłoni. Na dodatek bardzo ufny – opowiada dawny sąsiad pana Józefa (sąsiadowali przez grunty).
– Zadzwonił do nas w grudniu ubiegłego roku. Płakał, że jest w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Smoligowie. Opowiadał, że nie ma telefonu komórkowego, zapasowych ubrań, brakuje mu pieniędzy, że ciągle jest głodny. Ma bardzo poważne problemy z żołądkiem, a tamtejsi pracownicy za szybko, jak dla niego, sprzątają po posiłkach – relacjonują daleka krewna pana Józefa i sąsiad. Dodają, że bardzo schudł.
Telefony powtarzały się, kuzynce zrobiło się żal starszego pana. – Około Wielkanocy znów zadzwonił i błagał, żeby go zabrać do mieszkania w Chełmie – mówi kuzynka.
Kuzynka i sąsiad zawieźli pana Józefa pod jego chełmskie mieszkanie. Okazało się, że jest zamknięte. Klucze miała bratanica. – Telefonowaliśmy do niej kilka razy. Najpierw nie odbierała, potem zwodziła nas, że jest poza miastem i nie wie, kiedy wróci. W końcu oświadczyła, że ma już akt własności, więc Józefowi nic do tego mieszkania – relacjonuje kuzynka. Od sąsiadów usłyszeli, ze w mieszkaniu prawdopodobnie mieszka jakiś lokator. Po kilku godzinach stania w deszczu roztrzęsionego pana Józefa, który dowiedział się, że nie ma już mieszkania, zabrali do siebie. Sąsiad dał mu ubranie. Po czterech dniach odwieźli go do Smoligowa.
MaMaz
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).