• 924.jpg
Wydanie nr 11 z 2014 r. (2014-03-19)

Najgorzej było, jak wracając z wagarów, uczeń natknął się na wychowawcę

WAGARY

Wiosną w przyrodzie tyle się dzieje: ptaki śpiewają, kwiatki kwitną, trawa rośnie. Człowiekowi w pracy się siedzieć nie chce. Nic dziwnego, że uczniom w szkole tym bardziej... Zapytaliśmy znane osoby z naszego regiony, czy i jak wagarowały.

Jacek Feduszka, historyk, starszy kustosz w Muzeum Zamojskim: – Oj, zdarzyło się wagarować. Najbardziej utkwiło mi w pamięci jak zerwaliśmy się z lekcji z dwoma kolegami z I LO w Zamościu. Powód był nie byle jaki – kumpel, świetny dżokej, startował w skokach przez przeszkodę w Mokrem. Obiecaliśmy, że będziemy mu kibicować. Kiedy wracaliśmy poboczem drogi, zatrzymał się radiowóz. Milicjanci byli na tyle wyrozumiali, że podrzucili nas pod samą szkołę. A to nie uszło uwadze naszego dyrektora Bogusława Hassa. – O! Już wiem kto wrzuci węgiel do kotłowni – zamiast bury, zaproponował, wręczając nam szufle. Wypadło mniej więcej po tonie na każdego. Tak dyrektor wybił nam z głowy wagary.

Łukasz Kłębek, wójt gm. Ulhówek: – Do średniej szkoły chodziłem do Lubyczy Król.. Byłem przez jakiś czas wiceprzewodniczącym samorządu szkolnego. Nie chodziłem na wagary. W dzień wagarowicza organizowaliśmy Dzień Samorządności, z mnóstwem atrakcji, żeby było miło. Ja sam, pamiętam, prowadziłem za nauczyciela lekcję historii w młodszej klasie. Mogłem nawet oceny wstawiać. Choć nie jestem pewien, czy były brane potem przez nauczyciela pod uwagę.

Tomasz Kossowski, wiceprezydent Zamościa: – Kiedy chodziłem jeszcze do SP nr 9, pierwszy dzień wiosny, to był rytuał. Odkąd pamiętam całą klasą – jak jeden, żadnych łamistrajków nie było – wyruszaliśmy do zoo. Kręciliśmy się po ogrodzie pół dnia, byle tylko zbyt wcześnie nie wrócić do domu. Największym zainteresowaniem klasy cieszył się ryś i czarna puma. A ja godzinami potrafiłem gapić się na gady – bardzo mnie interesowały. W ostatniej klasie podstawówki wybraliśmy się całą szkołą do kina „Dedal” na „Gwiezdne wojny”. Po seansie wszyscy wrócili na lekcje, tylko nasza klasa się jakoś rozpłynęła. Nazajutrz solidnego kazania wychowawcy słuchaliśmy skruszeni ze spuszczonymi głowami. Obyło się bez sankcji karnych.

Jerzy Krzyżewski, prezes Towarzystwa Regionalnego Hrubieszowskiego: – Muszę przyznać, że prymusem to ja nie byłem. Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się z kolegami pójść na wagary. Pamiętam, w siódmej klasie, zamiast do szkoły, poszliśmy z grupką kolegów na wagary aż pod Czumów. Z pięć kilometrów przeszliśmy do lasku pod wsią. Była świetna zabawa w Indian. Po paru godzinach zrobiliśmy się strasznie głodni. Co robić? Zapukaliśmy do jakiejś chałupy. Gospodarz zobaczył takie sieroty, brudne i umordowane, i dał nam chleba. Ale dobra passa szybko się skończyła. Jak tylko wróciliśmy, natknęliśmy się na naszego wychowawcę, Stanisława Najdzińskiego. – A wyście gdzie byli, zamiast w szkole? – złapał jednego za ucho.

her, MaMaz

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem