Przez dziesiątki lat żyli pod cudzym nazwiskiem, nic o tym nie wiedząc
POD CUDZYM NAZWISKIEM
Henryk Dzierzbiński, funkcjonariusz posterunku MO w Mołodiatyczach (gm. Trzeszczany) – pod takim nazwiskiem znała go rodzina. Jego historia jest krótka, ale bardzo tajemnicza.
Kto leży w mogile?
Niecałe dwa lata temu Stanisława Panasiewicz, po przeczytaniu artykułu w TZ o ekshumacji szczątków z żołnierskiej mogiły w Trzeszczanach, zadzwoniła do mnie, żeby podzielić się swoimi przypuszczeniami. Była prawie pewna, że w tym grobie pochowano jej ojca – Henryka Dzierzbińskiego, funkcjonariusza posterunku MO w Mołodiatyczach. W tym przekonaniu utwierdziła ją wróżka. W mogile były dwa szkielety męskie. Sądząc po uzębieniu, jeden zmarły miał ok. 20 lat, drugi blisko 40 lat. Niestety, nie zachowała się odzież, nie było też nieśmiertelników. Znaleziono jedynie dwie sprzączki od pasków, guziki od bielizny osobistej, łyżkę z niezbędnika wojskowego żołnierzy radzieckich. Historycy skłaniają się ku temu, że pochówek ma najprawdopodobniej związek z walkami partyzanckimi z 10 kwietnia 1944 r. w okolicach Trzeszczan i Drogojówki. Po ekshumacji szczątki zostały przeniesione na cmentarz w Trzeszczanach.
Stanisław Panasiewicz zaczęła kojarzyć fakty. – Mama dwa miesiące przed śmiercią (w 2005 r.) dała mi dokumenty i powiedziała: „Masz, szukaj Henka”. Zdziwiłam się i spytałam: „Jakiego znowu Henka?”. „Ojca swego. Szukaj go w Trzeszczanach”. Gdy w TZ przeczytałam o tej mogile, nogi się pode mną ugięły. Wszystko się zgadzało, wiek pochowanych, czas, miejsce – mówiła. Na temat ojca wie niewiele: że nazywał się Henryk Dzierzbiński, że był funkcjonariuszem posterunku MO w Mołodiatyczach i że zaginął w kwietniu 1945 r., gdy miał 35 lat. Zwłok nigdy nie odnaleziono. Mieszkał w Trzeszczanach, gdzie wynajmował kwaterę. Stamtąd było mu bliżej do pracy, na posterunek milicji. Do żony mieszkającej w Hrubieszowie przyjeżdżał raz w tygodniu, w niedzielę. Pani Stanisława nigdy go nie poznała, bo urodziła się cztery miesiące po jego zaginięciu. – Mama z początku go szukała. Jeździła nawet do Lublina na przesłuchania. Pisała do milicji – wspomina Panasiewicz. Jak się okazuje (dzięki archiwom Instytutu Pamięci Narodowej), przesłuchania dotyczyły zupełnie czego innego. KW MO w Lublinie próbowała ustalić tożsamość człowieka, który podawał się za Dzierzbińskiego.
Aneta Urbanowicz
To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży, lub do zakupu e-wydania (tylko 2.5 zł).