Wydanie 12 z dnia 21 marca 2007 r. (2007-03-21)

W Budapeszcie kochankiem Krystyny był zamościanin Andrzej Kowerski, a w czasie przepraw do Polski Włodek Ledóchowski

NASZ AGENT I DZIEWCZYNA BONDA (5)

- Było w niej coś nieuchwytnego, jakaś nadzwyczajna ruchliwość, zmieniające się rysy, to zaostrzone, to łagodne, w zależności od sytuacji. I spojrzenie, nigdy nie wprost, ale tak z ukosa, i uśmiech najczęściej przekorny – mówił o Krystynie Skarbek-Granville Włodzimierz Ledóchowski, kurier polskiego podziemia pomiędzy Warszawą a Budapesztem.

Krystyna, jedna z wybitniejszych agentek brytyjskiego wywiadu, występująca też pod fikcyjnymi nazwiskami Andrzejewska, Pauline Armand, a w okupowanej Polsce znana pod ps. „Mucha", była kobietą niepospolitej urody. Miała w sobie niezwykłą siłę i delikatność zarazem. 31-letni Ledóchowski, który co najmniej dwukrotnie przeprowadzał ją przez granicę węgierską i słowacką do Generalnego Gubernatorstwa i z powrotem, był jednym z jej licznych adoratorów.

„Gdy spotykałem się z Krystyną, zamykała mi usta pocałunkami lub dzikimi oczami patrzyła na mnie i wtedy jak szalony całowałem ją, wstydząc się przed sobą, że okłamuję Andrzeja. Byliśmy przecież teraz stale we trójkę" - wspomina w „Pamiętniku znalezionym w Ankarze" Ledóchowski. Wiedział doskonale, że Andrzej Kowerski-Kennedy z Zamościa, podobnie jak Krystyna agent brytyjskiej SIS (Secret Inteligence Service) i SOE (Special Operations Executive), był najbliższym współpracownikiem Krystyny i jej największą miłością. Podczas pobytu w Budapeszcie Krystyna spotykała się raz z jednym, raz z drugim. Co prawda, mówiła Ledóchowskiemu, że kocha tylko jego i wyjaśniała, że chociaż Andrzej jest wspaniałym facetem, to trudno z nim pójść do łóżka. „Bo jaka kobieta - tłumaczyła przekornie - zdecydowałaby się spać z mężczyzną, który musi wcześniej odpiąć protezę nogi". Kiedy jednak Andrzej dzwonił do niej, np. po jej powrocie z tajnej misji w Polsce, zapraszała go niezwłocznie do swojego mieszkanka z ogródkiem.

Często spędzali całe dnie we troje. Chodzili po budapesztańskich knajpkach i kawiarniach, gdzie do rana słuchali muzyki i raczyli się czerwonym winem. Obiad jedli zwykle w restauracyjce u Florisa. Najpierw przychodziła tu Krystyna z Włodkiem, a potem docierał z konsulatu polskiego Andrzej. Później szli do kawiarni położonej nad samym Dunajem. Słuchali wojennych nowinek, czytali „Paris Soir" i wieczorne wydanie „Pester Lloyd". Bywali w kinie, w hotelikach lub w mieszkaniu Krystyny przy ul. Derek Utca 2. Wspólnie wyjeżdżali za miasto, na spacery i pikniki. To był klasyczny trójkąt miłosny. Między Włodkiem Ledóchowskim a Krystyną obowiązywał zresztą układ, który - jak się wydawało - zadowalał wszystkie strony. W Budapeszcie jej kochankiem miał być Andrzej, a w czasie przepraw do Polski on. „Byłem nieprzytomny. Zazdrość ciskała mną. Co noc widziałem ją w objęciach Andrzeja. Byłem zazdrosny o każdy jej gest i uśmiech przeznaczony dla niego, o każde słowo nie do mnie wypowiedziane. Gdy wracałem wieczorem do domu, z zaciśniętymi zębami patrzyłem w niebo i wygrażałem gwiazdom w bezsilnej złości, tym samym gwiazdom, które patrzyły na pierwszy nasz pocałunek" - wyznaje Ledóchowski.

Kiedy Ledóchowski przedostał się do Afryki Północnej i zaciągnął do Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich (w rzeczywistości był agentem polskiego wywiadu ps. „Alan", „Halecki", „Jupiter" i podlegał Ekspozyturze „T" Oddziału Informacyjno-Wywiadowczego Sztabu Naczelnego Wodza w Jerozolimie), Kowerski miał kochankę tylko dla siebie. Jednak nie na długo. Krystyna potrafiła usidlić każdego mężczyznę. Grała nimi jak chciała. Niejaki Radzymiński, dziennikarz, a w rzeczywistości kurier płk. Sweet-Escotta z SOE w Budapeszcie, który podczas wyjazdów Krystyny zatrzymywał się w jej mieszkaniu, zakochał się w niej do szaleństwa jeszcze przed wojną. Teraz spotkał ją ponownie w Budapeszcie, i tu dwa razy, dość nieudolnie, próbował popełnić z jej powodu samobójstwo. Raz postrzelił się tylko w nogę. Innym razem skoczył do Dunaju, ale zapomniał, że to zima i rzeka była skuta lodem. Bardzo się potłukł.

Krzysztof Czubara

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem