Wydanie 1 z dnia 3 stycznia 2007 r. (2007-01-03)

Był drugim Polakiem w ciągu wieku, który przybył do wioski trędowatych na Madagaskarze. Wokół eukaliptusowy busz, tekturowe domki i chmary komarów. Szok. Mimo to znów tam wraca

SZARAŃCZA NA DESER

Jak smakuje ryż z pieczoną szarańczą? Co ma wspólnego miłość z kolcami akacji? Kiedy bimber z trzciny cukrowej jest najlepszy na świecie? I dlaczego białemu nie opłaci się, gdy Malgaszka popatrzy na niego „łapczywie”? - Ja to wiem – zdradza Stefan Ciszewski, pochodzący z Grabowca chirurg i dyrektor Szpitala MSWiA w Lublinie, który pracował na Madagaskarze.

- Najpierw był szok... Co ja tu robię? Czy dam radę? Dasz - mówiłem sobie. Nie mogłem się wycofać. Przecież pojechałem tam z własnej woli - opowiada lekarz (mieszka pod Lublinem, jest na emeryturze). Vasa (tak Malgasze mówią na białego człowieka) musiał zmierzyć się z Czerwoną Wyspą. To kraj kontrastów. Z jednej strony nowoczesna stolica  Antananarivo (2 mln mieszkańców), z ekskluzywnymi hotelami, restauracjami i bankami. A tuż za miastem prymitywne gliniane domki. Tu czerwona ziemia, a dalej poletka w kolorze soczystej zieleni: herbaciane, kawowe, ryżowe. Pustynia, a obok nieprzebrany busz eukaliptusów, akacji, baobabów i storczyków. Bieda  i choroby ludzi, a mimo to ich wielka radość z życia. Przybysza z Polski zadziwić może tu wszystko.

- Drzewa, krzewy i ogród, to będzie moje życie - tak myślał doktor Ciszewski, kończąc przygodę z chirurgią. Było inaczej. Kiedyś w radiu usłyszał o trędowatych na Madagaskarze, którzy czekają na chirurga i... - Może ja? „Brałeś z życia tyle lat, teraz coś od siebie daj, podziel się tym jabłkiem, które masz" - dźwięczały mi w uszach słowa młodzieńczej piosenki. Decyzja zapadła. Jedzie. Kontakt z siostrami św. Józefa z Cluny na Madagaskarze (opiekują się chorymi na trąd) pomogła mu nawiązać s. Aimee - Malgaszka, z tego samego zgromadzenia w Lublinie. Miał pracować jako wolontariusz w wiosce trędowatych Marana. 

Wrzesień ub. roku. Po przeszło 20 godzinach lotu wylądował w stolicy Czerwonej Wyspy.

- Gorące powietrze uderza w twarz, jakbym wszedł do pieca - opowiada. - Czuć zapach ludzkiego potu. Wszędzie komary. Kupuję wizę za 20 dolarów na 3 miesiące, kontrola bagażu i jestem wśród „swoich". Zakonnice odwożą mnie do miejsca przeznaczenia. To 400 km od stolicy, w górach.

Jadą drogą bardzo wąską, z ostrymi zakrętami, serpentynami, w górach nad przepaściami. W dolinach widać dywany poletek ryżowych, łany storczyków, gdzieniegdzie garstka domków z czerwonej gliny. Kończy się droga, przed nimi polna ścieżyna, pełna kamieni i wybojów, ciągnąca się wśród lasu eukaliptusowego, nad przepaściami. Na szczycie Marana, wioska trędowatych.

Stefan Ciszewski jest drugim Polakiem, który będzie tutaj pracował. Przed nim był tu (w 1903 r.) jezuita - o. Jan Beyzym. Zakonnik zebrał 150 trędowatych, wyrzuconych poza miasto, okaleczonych, cuchnących od rozpadającego się i gnijącego ciała, i poszedł z nimi w góry (Marana). Opatrywał i leczył ich rany, razem z chorymi zasadził 90 ha lasu eukaliptusowego, wykopał czynną do dziś studnię, wybudował szpital i kościół Matki Boskiej Częstochowskiej, wyznaczył miejsce na cmentarz. Założył ogród, pola ryżowe, uczył ogrodnictwa i rolnictwa. Zmarł z wycieńczenia w 1911 r. Jego podopieczni pochowali go na miejscowym cmentarzu.

Marana, wioska w eukaliptusowym lesie. To kilkanaście czteroizbowych domków, w których mieszkają wyleczone, ale tak okaleczone osoby, że nie mają szans na powrót do normalnego życia. Jest też ambulatorium i duży budynek z salą operacyjną i salami chorych. Wszystkie są otoczone wysokim 2,5-m murem, na którym sterczy niezliczona ilość kawałków szkła. Tu lekarz z Grabowca miał zostać na 3 miesiące. Leczyć i operować  trędowatych.

- Trąd, jeśli się wcześnie zacznie leczyć, jest chorobą wyleczalną. Pierwszy jej objaw to różowa plama na skórze - wyjaśnia chirurg. - Bakterie nazywane prątkami trądu atakują podobnie, jak prątki gruźlicy: drogą kropelkową i przez krew. Jedne uszkadzają błony śluzowe i powodują ropienie, gnicie oraz wypadanie tkanek policzków, nosa (te jest najtrudniej leczyć). Inne atakują organy wewnętrzne oraz nerwy. Chory traci czucie, a to powoduje tworzenie się ran, prowadzi do odpadania kości.

Lekarz opatrywał rany, oczyszczał, amputował zniszczone chorobą kości  ręki lub stopy. Przyjmował także chorych z najróżniejszymi dolegliwościami, którzy wspinali się na szczyt Marany z okolicznych wiosek. 

Leki na Madagaskarze są bardzo drogie, tak jak i pobyt w szpitalu. Chory nie dostanie lekarstw ani jedzenia, jeśli nie zapłaci. Nie masz pieniędzy - umierasz.

Jadwiga Hereta

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem