• 924.jpg
Wydanie 43 z dnia 25 października 2006 r. (2006-10-25)

Jarosław Kaczyński, premier RP wpadł na półtorej godziny do Turobina. Na przyjęcie tak wyjątkowego gościa okolica szykowała się prawie jak za Polski Ludowej

PREMIER PRZYJECHAŁ

„Bracia chłopi! Tego jeszcze nie było! Do Turobina przyjeżdża premier” – głosiły afisze rozklejone po wioskach. – Sam Kaczyński? Premier? U nas? –  pytali ludzie. 

Informacja o przyjeździe premiera dotarła do Turobina w czwartek 19 października. - Zadzwonił do mnie krajan poseł Podkański (Zdzisław Podkański, poseł do Parlamentu Europejskiego - przyp. red.). Jest ważne zadanie, powiedział, przyjeżdża premier - relacjonuje Marek Majewski, dyrektor LO w Turobinie i szef gminny „Piasta". To on miał być odpowiedzialny za wybór i przygotowanie miejsca spotkania z premierem oraz za mobilizację ludzi do pomocy. Chętnych nie brakowało: i ludowców, i druhów z OSP.

- Może stadion? Nie, nie będzie swojsko. A i strażaków trzeba przecież docenić. Wybór padł na „park strażacki" przy remizie.

- Czasu mało, ale damy radę - zapewniał Wiesław Chłopek, komendant miejscowej OSP. - Niejedną imprezę organizowaliśmy. Chłopaków się skrzyknie, przyjdą na pewno. Dla premiera nikt nie odmówi.

Nie odmówili. Plakaty przygotowali. Informacje o przybyciu tak ważnego gościa pojawiły się we wszystkich wioskach gminy Turobin. Zawieszano plakaty w okolicznych gminach, w powiecie biłgorajskim, zamojskim, leżajskim i lubelskim.

Żeby informacja trafiła do większej liczby mieszkańców, wydrukowano „motyle" (to rodzaj szybkiej ulotki, przekazywanej od chałupy do chałupy). Poszły w świat rymowanki: „Nasza ziemia z gościnności słynie. Powitajmy więc premiera w Turobinie".

Nie zapomnieli o miejscowym dziekanie ks. Władysławie Trubickim. Był przychylny. Obiecał ogłosić i nakazać 12 podległym mu proboszczom, by również podczas niedzielnych nabożeństw informowali wiernych o wizycie Jarosława Kaczyńskiego. Kto rano usłyszy, jeszcze zdąży. Organizatorzy spodziewali się kilku tysięcy osób.

W sobotę szykowano miejsce spotkania. Jedni ustawiali scenę, inni kosili trawę, grabili liście, zamiatali chodniki.

Trzeba było ustawić ławki, powiesić transparenty (nad sceną, na remizie, wśród drzew - by widział je przemawiający gość).

W sobotę zajrzał tu także krajan poseł Podkański.

- Atmosfera jest dobra. Praca wre - ocenił, gdy podjechał przed remizę. - Wszyscy pracują społecznie, nie mogło być inaczej - dodał.

W niedzielę od świtu w gospodarstwie Tadeusza Gawdy uwijano się, by ugotować grochówkę. Miało starczyć dla wszystkich uczestników spotkania.

- Grochóweczka, palce lizać - cieszy się Gawda. - Osiem kotłów, starczy dla pułku.

Atmosfera gorąca. Ostatnie przygotowania: sprawdzanie mikrofonu, usadzenie orkiestr dętych, kobiet z Kół Gospodyń Wiejskich, zespołów śpiewaczych, kabaretów wiejskich. Na placu coraz tłumniej.

- Przynieście flagi - woła ktoś. - Kiedy mamy machać? - pyta gospodyni w stroju ludowym (dostała zieloną flagę). - Brakuje ławek, gdzie jest stolik pod chleb? Dzieci, dzieci przyjdźcie bliżej. Zakładajcie koszulki żółte, piastowskie - słychać.

Gra orkiestra strażacka i skrzypek Bronisław Bida z Gródek.

- Wczoraj wieczorem mi powiedzieli. Kazali się ubrać na ludowo, skrzypeczki zabrać i pięknie grać - opowiada Bida tuż po koncercie. - Może ktoś ważny usłyszy moje granie, może Basztę w Kazimierzu wreszcie dostanę ( nagroda w corocznym festiwalu kapel i śpiewaków ludowych).

Po nim na scenę wychodzi kabaret, dokazuje. Publiczność się śmije. A oni dalej: „Przybyli rolnicy na spotkanie, słuchają, patrzają i ziewają", „O litości, o kochany rządzie, kartofle pognili, lnu już nikt nie prządzie"...

- To prawda. Kiedyś tu było lniane zagłębie, teraz wszystko padło - żali się Mieczysław Olech z Kol. Guzówka. - Nic się na wsi dziś nie opłaca.

Rozmów o sytuacji w rolnictwie było wiele. Same narzekania.

- Całą plantację porzeczek będę likwidować. W tym roku wszystko zgniło na polu. Nie opłacało się rwać, nikt nie przyjmował. Czy premier pomoże? E, tam... - macha ręką Ryszard Turczyński z Turobina.

- Gospodarka podupada. Koszty produkcji są kosmiczne. Dziś na beczkę ropy trzeba dwie świnie sprzedać albo trzy tony zboża - rzuca Marian Skiba, sołtys z Rokitowa. - Albo 3 tony pszenicy. Oprysk drogi, nawóz drogi, same koszty i wymagania - dodaje Tadeusz Kolano z tej samej wsi.

Inni narzekają na buraki. Słabe, a jeszcze cukrownię „Klemensów" im zamknięto.

- A mleko? Tylko do stycznia możemy sprzedawać, bo potem limity i nowsze wymagania - narzeka Stanisław Buszowski (zwany Cybulą) z Czernięcina Głównego.

 Stanisław Kołtun („Fipek"), Stanisław Śledź („Pocik") i Eugeniusz Krukowski („Kulawy") zgodnie mówią, że teraz młodym trudno gospodarzyć. Renty ojców i dziadków tylko ich jeszcze trzymają.

Wszyscy trzej przyjechali rowerami pod remizę, chcą usłyszeć zapewnienia, że emerytur zabierać nie będą. Usłyszą czy nie, i tak okazja będzie na piwko potem się zejść. 

- Czego ja chcę? Dobrobytu - twierdzi otwarcie Ryszard Turczyński. - Żeby był dostęp do tanich kredytów. Nie 24-proc., a 3-proc. 

- Raczej niczego nie oczekuję po wizycie premiera. Z ciekawości przyszedłem, ciepło jak w lecie, czemu w domu siedzieć - wyznaje szczerze Antoni Gałka z Turobina.

- To propaganda - uważa Alfred Bartosiewicz, również turobiniak. Przyszedł, bo lubi z boku popatrzeć. - Jak wieś nie dostanie pieniędzy, bieda będzie. Już się szykuje.

Byli i tacy, którzy przyjechali pod remizę, by szczerze podziękować premierowi za rządzenie. Cieszyli się, chcieli zobaczyć go na własne oczy. Wśród nich byli Stanisław Ogorzałek z Zagrobla i Zdzisław Kędra z Olszanki. Oni nie biadolili.Ich zdaniem chłop taki jest, że zawsze narzeka. Tak lubi. 

Jadwiga Hereta

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem