Wydanie 21 z dnia 27 maja 2009 r. (2009-05-27)

Hutnik, rolnik indywidualny, pracownica PGR, górnik, kapitan żeglugi wielkiej – partia dbała o należytą reprezentację w Sejmie poszczególnych zawodów, klas społecznych i płci

OBYWATEL POSEŁ

Ukute przez Gierka hasło: „Partia kieruje, rząd rządzi”, mówi wiele. Gdzie w tym układzie było miejsce dla posłów? – Sejm był tylko atrapą, ale niezbędną, bo miał uwiarygadniać system, w którym to społeczeństwo rzekomo sprawuje władzę – mówi prof. Janusz Wrona z Instytutu Historii UMSC.

Czy krajem rządził Gomułka, czy Gierek, Sejm był stale taki sam. Od sfałszowanych wyborów w 1947 r. po wybory do sejmu kontraktowego w 1989 r. – Formalnie PRL zachowywał trójpodział władzy, przy czym Sejm miał oczywiście sprawować władzę ustawodawczą. Ale to tylko w teorii – wszystkie głosowane ustawy przygotowywane były przez partię i żadna dyskusja nie wchodziła w grę. De facto prawo stanowione było przez PZPR. Po co więc był Sejm? Nawet w Polsce Ludowej trudno sobie było wyobrazić, że taka instytucja mogłaby zniknąć. Nasze przywiązanie do tradycji i historii było ogromne, jego zniesienie mogłoby okazać się groźne – uważa specjalizujący się w historii PRL prof. Wrona. – Posłowie nie mieli jednak żadnej rzeczywistej władzy – ich rola wzrastała jedynie w krótkich okresach przesileń i kryzysów politycznych w latach 1956, 1968, 1980-81.

 

Głosowanie bez skreślania

A jednak co cztery lata Polacy tłumnie chodzili do urn. Oto przykład z 1957 r. W gorajeckim obwodzie wyborczym głos oddało 98,18 proc. uprawnionych. – Dane o frekwencji były oczywiście fałszowane. Ilu ludzi naprawdę chodziło na głosowania, nigdy nie uda się dociec. Trzeba jednak podkreślić, że frekwencja – nie aż tak, ale jednak była wysoka. Mogła sięgać 60-70 proc. O takim wyniku w wolnej Polsce możemy tylko pomarzyć. Wtedy jednak presja władzy była ogromna i już samo niepójście na wybory było podejrzane oraz odnotowywane. Często wyciągano to np. przy wydawaniu paszportów. W awaryjnych sytuacjach, gdy frekwencja w jakimś obwodzie była mała, zwoływano np. harcerzy, którzy chodzili po domach, pukali do drzwi i przypominali o spełnieniu obywatelskiego obowiązku – opisuje peerelowską rzeczywistość prof. Wrona.

W podobnym tonie wypowiada się Stanisław Majewski, poseł ostatniej kadencji Sejmu PRL (obecnie prezes Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Zamościu). – W komisjach wyborczych zasiadali ludzie mili władzy, aktyw partyjny. Po zakończeniu głosowania karty niewykorzystane były wrzucane do urn. Potem trąbiono, jak to społeczeństwo, idąc tłumnie na wybory, daje wyraz poparcia dla władzy. Z wyborów robiło się farsę – przyznaje.

Głosowanie było fikcją. Oficjalnie nawoływano do głosowania bez skreśleń. W wyniku tego do Sejmu wchodzili najbardziej zaufani ludzie partii z tzw. miejsc mandatowych (z góry listy). Co prawda w lokalach wyborczych wieszano kotary, za które teoretycznie można się było udać, ale zawsze było to traktowane jako akt wrogi wobec systemu. Kotary wisiały zawsze w rogu na samym końcu sali – jak niepotrzebna dekoracja. Już samo przejście przez salę, przed całą komisją złożoną z notabli partyjnych i – zapewne – tajniaków, wymagało nie lada odwagi. Funkcjonariusze SB czuwający nad przebiegiem wyborów skrzętnie odnotowywali nazwiska takich osób, umieszczając je w raportach. Jeśli już zdarzały się takie wypadki, to na ogół skreślano właśnie ludzi z pierwszych miejsc albo całą listę.

 

Chłop i robotnica

Wyborem kandydatów na posłów także zajmowała się partia. Układała nie tylko własne listy, ale też zatwierdzała kandydatów ZSL i SD. Działała poprzez Front Jedności Narodu (po 1983 r. Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego). Skład Sejmu musiał być modelowy. Przy układaniu list brane były pod uwagę dane demograficzne i statystyczne. Każda grupa społeczna i zawodowa – rolnicy, robotnicy, inteligencja, młodzież, kobiety, działacze stowarzyszeń katolickich – musiała mieć w Sejmie swoją reprezentację, proporcjonalną do jej rzeczywistej pozycji w społeczeństwie.

Stanisław Szczepaniak, wybrany do Sejmu w 1972 r. (nie żyje od 25 lat), był idealnym kandydatem na posła. Kolejarz, zawiadowca stacji w Zamościu. 39 lat przepracował na jednym odcinku. Kolej to było całe jego życie. Z pochodzenia chłop. Ale jaki ambitny! Już pracując na kolei, skończył w Lublinie technikum kolejowe. Członek partii. Społecznik. Był ławnikiem w sądzie i zasiadał w radach narodowych. Uchodził za uczciwego. Jego córka 18 lat czekała na spółdzielcze mieszkanie w bloku. Przeczekała w kolejce i całą poselską kadencję ojca. Ojciec mieszkania nie załatwił. Przydział dostała dopiero w 1984 r.

 

Aneta Urbanowicz, Anna Rudy

To jedynie część artykułu. Kompletny artykuł przeczytasz w obecnym wydaniu Tygodnika Zamojskiego. Zapraszamy do punktów sprzedaży


Komentarze

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej
Rozumiem